Z rana nieco pruszyło białym dziadostwem lecącym z nieba, nie miałem okularów, ale nie sypało na szczęście bardzo. Niby nie nawaliło tego dużo a jednak cały rower się obklejał śniegiem niczym lepką watą cukrową przeistaczając się w białą poczwarę. Tylnej przerzutki w ogóle nie było widać, podobnie było z całym napędem, nawet łańcuch który się ciągle kręcił i tak był bielutki. Może dlatego,że puch był świeży i nie ubity a może w połączeniu z solą i błotem powstaje taka papka.. Foty bajka: http://www.facebook.com/#!/photo.php?fbid=492058755908&set=a.482849845908.263526.648130908
Dziś ruch nadal marny, ludziska po świętach spłukani są chyba bo zamówień było dość mało, może więcej niż wczoraj, ale i dostawców było dziś więcej a ja miałem dziś wybitnie przez cały dzień jakiegoś pecha i trafiałem same krótkie kursy, więc ani nie nakręciłem kilosów ani nie natrzepałem kapuchy. Śniegu mało, drogi dość suche, ale bywają i zdradliwe, gdyż jednak ujemna temperatura zmroziła gdzie niegdzie resztki wody tworząc cienką, niezauważalną czasem taflę lodowiska. Przednie koło dwa razy dziś mi troszkę uciekło w takich miejscach, ale były to krótkie, szybko skontrowane poślizgi. W drodze powrotnej pomimo, że nie ubieram dodatkowych, wziętych tych razem rękawiczek jest mi cieplutko w dłonie, czego nie mogę za chiny ludowe zrozumieć. Temperatura w trakcie powrotu wynosiła - 9 stopni i wiał delikatny wiaterek, czyli w sumie jak wczoraj...a palce nawet nie poczuły odrobiny zimna. Może to kwestia tego,że dziś w pracy dużo zjadłem...i organizm miał mocniejsze grzanie. Sam nie wiem. Dziwne to. W pracy, korzystając z nadmiaru czasu do wykorzystania, przycinam swoją kierę z dwóch stron po 2cm skracając ją w sumie o 4 cm. Początkowo miała chyba 560mm albo 580mm - muszę zmierzyć. W każdym razie teraz jest w sam raz, lepiej się mieści w drzwiach klatek do kamienic i łatwiej się nią manewruje między ludźmi. Jeździ mi się poza tym wygodniej bo przyzwyczaiłem się w limonce do węższego rozstawu rąk i musiałem nieco zniwelować tę rożnicę, bo czułem spory dyskomfort przesiadając się z jednego bajka na drugi. W limonce mam bycze rogi o szerokości 400mm....;] ale tam ręce trzymam na rogach i nieco inaczej sie manewruje:)
W drodze do pracy piździ mi zimnym wiatrem w gębuchnę, na nic się zdaje chowanie łba pod kapturem i bandamką, wietrzysko zmraża mi twarz i z zastygniętą w jednej minie twarzy dojeżdżam do pracy, po drodze żałując, że nie przesmarowałem japy kremem. Po dwóch dniach grzania zadka w domu i grzania się od środka różnymi trunkami, jazda przy minus 5 stopni stanowi dla mnie początkowo umiarkowaną przyjemność. W pracy ruch niewielki, mało jest takich osób, którym już w drugi dzień pokończyły się karpie, pierogi, barszcze i ciasta. O dziwo, zdarzają się jednak i tacy. A może to jacyś maniacy fast-foodów, którzy na dłuższą metę nie mogą się obejść bez kupnego gotowego jedzenia..kto ich tam wie. W każdym razie ruch był większy niż się spodziewałem a i pracy na placówce było sporo po świątecznej przerwie na leniuchowanie. Śnigu tyle co kot napłakał, lodu jeszcze mniej, pewnie by nawet do drinka nie wystarczyło. Ulice suche, jeździło się dobrze. W drodze powrotnej odmarzają mi palce już na początku pedałowania, robię postój, ale okazuje się,że w plecaku nie mam dodatkowych rękawiczek, zazwyczaj ubieranych na dojazdy i powroty z pracy(na dłuższe odcinki) i muszę się pogodzić z brakiem czucia w palcach. Im bliżej home tym większy ból w palcach, zaczynam trzymać kierę naprzemiennie jedną dłonią a drugą wpycham pod pachę pierwszej ręki żeby ją odrobinę ogrzać. Daje to niewielki efekt, więc zaciskam zęby, łapię kierę oburącz i dociskam pedał do asfaltu mając nadzieję,że jak rozgrzeje cały organizm to i krązenie w palcach się pobudzi. Do domu wracam z rozpalonym i spoconym czołem....i zamarzniętymi skostniałymi palcami. Z trudnem wyciągam klucze i otwieram drzwi do klatki. Po wejściu do mieszkania czuje jakby mi ktoś piłował palce tępym brzeszczotem, wsadzam je pod gorącą parującą wodę...i po chwili przychodzi ulga. Palce odratowane! Obyło się bez amputacji ;) Jak na taki dzień to nawet sporo kilosów się uzbierało, obawiałem się,że będzie mizerniej. Dystans zadowalający.
Dzisiaj jeździło mi się rewelacyjnie, rowerek sam rwał do przodu, pewnie za sprawą jednego dnia wolnego, dodatniej temperatury, w miarę suchych ulic i przedświątecznej atmosfery, która objawiała się we wzajemnym życzeniu sobie wesołych świąt z klientami. Rano był średni ruch, ale, że jeździło nas 6 ( dostawców) to uszczknąłem nawet sporo wyjazdów, wieczorem było gorzej, ale i tak wyłapałem nieco dłuższych wyjazdów, co mnie niezmiernie cieszyło, bo chciało mi się dzisiaj bardzo jeździć. Znowu jeździłem dla przyjemności, a praca zamiast pracą, znów stała się moim hobbym, tak jak na początku nim ogarnęło mnie w niej znużenie. Brakuje mi rowerowych wypadów czysto rekreacyjnych, niestety narazie nie mogę sobie na nie pozwolić. Może jakoś na wiosnę. Na razie szarżuje w pracy po śniegu:) Wesołych Świąt Bikerzy! :) Wielu przemierzonych kilometrów na nieznanych nowo odkrywanych szlakach, wielu pozytywnych przygód i co najważniejsze - multum radości z jazdy i z dzielenia się swoją pasją z innymi. Zawodnikom życzę wygranych i poprawy swoich osiągów, amatorom by każdy kolejny wypad przynosił jeszcze więcej satysfakcji i przyjemności. I pamiętajcie...najlepszym rowerzystą jest ten, który ma najwięcej radości z jazdy. A wygrywają nie najszybsi...ale najlepsi ;) Pozdrawiam świątecznie, MikeBiker z Krakowa:) (Michał Rojewski na FC)
Dzisiaj obskoczyłem na rowerze kilka miejsc w hucie, m.in. pocztę, sklep budowlany, kaletnika i babcię. Temperatura dodatnia, drogi suche, jeździło się fajnie. Jak gdzieś wypatrzyłem większe hałdy śniegu to się w nie umyślnie pakowałem, żeby potestować przyczepność opon i sprawdzić zachowanie roweru. Kilka razy wszedłem trochę ostrzej w zakręt, przednia kolcowana oponka jedynie raz wpadła w boczny, chwilowy poślizg, na sypkiej warstwie śniegu. Ogólnie sprawdza się świetnie.
Rano niewielki, wręcz słaby ruch, ludzie przed świętami nie mają kasy na zbędne wydatki, poza tym studenciaki już powyjeżdżały do domów rodzinnych. Jeden z dostawców się dziś nie pojawia dzięki czemu jest więcej wyjazdów dla tych, którzy przyszli:) Pod wieczór ruch się nieco ożywia. Jeden z dostawców tuż przed wyjazdem stwierdza, że mu tylne koło lata na boki, momentalnie w moich rękach pojawiają się dwie 15-tki i z zamiarem dokręcenia konusów nachylam się nad piastą. Chwytam ośkę z dwóch stron...i okazuje się, że mogę niezależnie poruszać z jednej i drugiej strony. I wszystko jasne. Ośka jest pęknięta. Wyciągam dwie połówki ośki z piasty, instruuje kolegę z pracy co ma kupić i jak zamontować i szykuje się do wyjazdu. Nagle ów kolega wybucha śmiechem, odwracam się i widzę kolejnego dostawcę, który powróciwszy z wyjazdu trzyma w dłoni lewą korbę ^^ Okazuje się,że temu z kolei pękła śruba trzymającą korbę. Przez chwilę zastanawiam się nad otwarciem serwisu wewnątrz firmowego;) po czym lecę na swoje wyjazdy:D Dzień kończę 3 dalekimi kursami, jednym poza rejon za dopłatą:D I w ten sposób z nijakiego dnia zrobił się dzień całkiem bogaty w zarobek i kilometry :) W sumie, w 11h zarobiłem 190 złociszy robiąc to co lubię, czyli bujając się na rowerze:D Pozdrawiam wszystkich zimowych bikerów! PS Zakupiłem dziś oldschoolowe symetryczne hample weinmanna do limonki - zamontuje je w święta i znów będę pomykał na moim miejskim singielku:D
Limonka czeka na nowy hamulec, zamontowany wcześniej się nie sprawdził i podczas próby regulacji zaprzestał dalszej współpracy. Dlatego chwilowo wspólnie ze Srebnym Mocarzem dostarczamy pizzę w Krakowie. Dziś duży ruch. Sporo wyjazdów. Warunki dobre. Kolcowana przednia opona sprawdza się idealnie.
Chciałem załatwić kilka spraw, ale oczywiście poczta była zamknięta, kaletnik też i sklep budowlany tyż nieczynny. Ale za to przewentylowałem chociaż płuca.
Kolanko rano nasmarowałem naproxenem i pojechałem spokojnym tempem do pracy. Pomimo rekreacyjnej jazdy kolano nieco pobolewało w ciagu dnia i obawiałem się, że nie dam rady jeździć do końca dnia. W wolnych chwilach wcierałem w nie kolejne małe dawki naproxenu. Pod wieczór ból zupełni ustąpił, nie wiem czy to za sprawą naproxenu, który zlikwidował stan zapalny, tudzież sam ból czy za sprawą rozruszania...w każdym razie do domu wracam bez bólu, choć profilaktycznie bez szaleństwa. Tempeatura rano wynosi minus 12 stopni i nieco mi zimnawo w twarz na początku, ale potem przyzwyczajam się. W ciągu dnia tempriczer się podnosi do minus 5, późnym wieczorem jest około majnys osiem. Jeździ się fajnie, drogi są suche, gdzie niegdzie leży lód, ale nie szklisty, tylko taki o niejednorodnej budowie pomieszany z błotem, więc nie taki śliski. Zamówień sporo.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)