Rozwożąc pizzę po śródmieściu Krakowa. Temperatura przyjemna, po wcześniejszych ujemnych wydawało się być całkiem ciepło. Nawet polar okazał się zbędny, wystarczyła koszulka termoaktywna i kurtka z membraną. Po części to pewnie też zasługa dość dużego tempa, które narzuciłem. Poruszanie po mieście coraz lepiej mi wychodzi, z każdym razem w pracy kojarzę więcej ulic i sposobów najkrótszego dojazdu do nich. Do postępów można zaliczyć to,że jadąc z bazy na grodzkiej zamiast przepychać się przez zapchaną i diablo śliską szewską chcąc dostać sie na karmeelicką zjeżdzam w dół franciszkańską, jadę kawałek straszewskiego i wbijam tam w karmelicką. Omijam i rynek(z wszędobylskimi ludźmi włażącymi pod koła) oraz paskudnie śliską szewską. Niedługo będę po śródmieściu jeździł z zamkniętymi oczami:)
Rozwążąc pizzę na rowerze. Diabelnie ślisko gdzieniegdzie. Na rynku zalega kopny śnieg, takie błoto pośniegowe które bywa bardzo śliskie. Sama płyta rynka też dość sliska. Najgorsza jest Szewska na której znajduje się mega śliski wypolerowany bruk. Dodatkowo jeszcze leżą tam stare tory w które łatwo wpaść lawirując między pieszymi. Zimno do zniesienia, nie dało mi zbytnio w kość.
W pracy, przy rozwożeniu pizzy. Ślisko, zaliczyłem dwa upadki - jeden na płycie rynku głównego i jeden na piłsudzkiego kiedy wpadłem przednim kołem w tory, których nie zauważyłem bo były zasypane śniegi. Wieczorem śnieg pruszył cały czas, chociaż deliketnie. Nawierzchnie były jednak ślizkie, więc jeździłem ostrożnie. Na szczęście nie wiało i dzięki temu zimno nie było zbyt uciążliwe pomimo ujemnej temp wynoszącej - 6 stopni.
Dziś odebrałem moją ukochaną. Tę, która w najbliższym czasie będzie najbliższa memu sercu. Polubiłem ją od samego początku bo lubi ostrą jazdę, używa dobrych gum, nie miewa migren i zawsze pozwala się ujeżdzać. Mowa o mojej nowo nabytej kolarzówce. Wreszcie zgadałem się z Kubą Sikorskim(www.sikorskibtch.pl) i pojechałem na trekkingi odebrać mojego nowego połykacza kilometrów, którego z kolei zostawiłem u niego na podmianę w celu zaplecenia nowej piasty deore, w starej kulki csię powycierały. Przy okazji chciałem kupić nowy licznik, ale podekscytowany nowym nabytkiem w rezultacie zostawiłem go u Kuby na stole o czym kapnąłem się dopiero w domu, więc dawaj z powrotem hop na kolarzówkę i kolejne 10 km z powrotem do Waćpana Kuby. Oczywiście się rozpadało i pierwszy raz dosiadając kolarzówkę od razu miałem zaprawę w postaci jazdy w deszczu. W sumie przyczepność wydawała się dość dobra, nie ma wielkiej różnicy między moimi opona w trekkingu(1.2 cala = 32mm) a tymi tutaj, które chyba mają 23 mm szerokości. To co zwróciło moją uwagę to duża lekkość roweru, do której muszę się przyzwyczaić w jeździe na stojąco bo mi narazie strasznie chwieje bajkiem na lewo i prawo oraz słabsza siła hamulców niż w avidach mojego trekkinga. Choć i technike przyciskania klamek miałem złą na początku, musiałem znaleźć dobry chwyt i potem było dużo lepiej. Narazie licznika nie zamontowałem jeszcze, ale wydaje mi się,że na prostej przemieszczałem się coś ok 35km/h. Ogólne wrażenia super, rama wielkościowo bardzo dobrze dopasowana, przerzuty chodzą prawidłowo, rowerek hula aż miło:) Tyle z pierwszej jazdy na kolarzówce:)
Ania, moja ex, prosiła aby podrzucić jej kilka moich ciuchów do pracy, potrzebnych jej do przedstawienia, oczywiście stwierdziłem,że MPKiem tłuc się nie będę tylko się przewietrze i wskoczyłem na rower. W dwie strony wyszło 12 km a że już i tak byłem cały ubabrany od deszczu i błocka to stwierdziłem,że machnę kilka kółek wokół zalewu nowohuckiego i dokręcę chociaż do tych 20 km. Nad zalewem właściciele psów i ich pupile oraz jedna para. W sumie przyjemny spokój, poza kałużami wypełnionymi zdradliwymi, śliskimi małymi liściami z drzew, które tylko niecnie czekały,żeby pozbawić mój rower stabilności. Na jednym z zakretów jeden z owych liści przystąpił nawet do ataku, ale moje przednie koło szybko złapało przyczepność na bardziej przyjaznym asfalcie. Tak to jest jak się ma gumy 1.2 w trekkingu. Chociaż ostatnio i na MTB wyciąłem orła na mokrym bruku a wcale agresywnie nie jechałem. Dobra, idę spać. Jutro wielki dzień bo jadę odebrać złożoną dla mnie, częściowo na używanych i nowych częściach kolarzówkę. Kupować kolarzówkę na zimę...to trzeba być takim krejzolem jak ja:) Ciekawy jestem o ile szybsza okaże się od mojego "sportowego" trekkinga:) Ciao
Moi znajomi mieli pokaz slajdów na Uniwerku Ekonomicznym w ramach krakowskiego festiwalu górskiego. Chwalili się swoją wyprawą na szczyt nanda devi east, coś ponad 7 tysięcy metrów i jedna z trudniejszych gór. Na pokaz pojechałem oczywiście moim miejskim buldożerem - góralem, któremu nie straszne krawężniki, trawniki i chodniki. W pierwszą stronę pod wiatr, z powrotem z wiatrem w plecy. Pokaz całkiem fajny, ale nie chciałbym jednak tkwić 30 dni w śniegach. Jeździć w zimie mogę...ale potem czeka mnie ciepła herbata, prysznic i obiad w domu. A nie jakieś krakersy, zupki chińskie i śpiwór w namiocie. Pełen szacun dla himalaistów:) Ciao, Mike Biker
Kraków:ze szklanych domów w nh przez hute sendzimira, następnie podjazd na petofiego, stamtąd przez grębałów, bieńczyce w stronę Krakowa aleją pokoju, potem bulwarkami pod Wawel i na rynek, z rynku powrót aleją Jana Pawła II.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)