Dziś tylko 6h w pracy. Okazało się,że po wczorajszym dniu, kiedy cały rower był oblodzony moje przednie klocki hamulcowe po prostu znikły...starły się do zera. Po drodze do pracy musiałem więc zakupić nowe, szybka wymiana i można hulać dalej! Nadal silnie wieje, co jest uciążliwe momentami. Deszczyk słabiutki, w sumie nie przeszkadzający. Na drogach mokro,ale przynajmniej brak ślizgawicy.
Dowożąc rowerem pizzę. Kraków. To był ciężki dzień. Właśnie siedzę w domu, przed chwilą do niego wróciłem i mam totalnie dość. Boli mnie ręka..a czemu to zaraz napiszę. Od rana z nieba leciał zmrożony deszcz, który niczym tysiące igiełek uderzał w twarz. Oczy miałem zabezpieczone okularami ale kominiarki nie ubierałem bo nie chce mi się jej ściągać za każdym razem przed kontaktem z klientem. Poza deszczem dokuczliwy był też silny wiatr, który wiejąc często czołowo wykończył mnie dzisiaj. Pod wieczór ociepliło się nieco i zamiast drobnego gradu po prostu kropiło. W efekcie całe ubranie nasiąkało i nasiąkało, ale na szczęście ani spodnie ani kurtka pomimo,że znacznie zwiększyły swoją masę to nie przepuściły wody. Niestety buty puściły i woda wesoło mi w nich chlupała gdzieś od 19 do 24. Przydałyby się butki z membraną. Pod wiecżór znów się ochłodziło i cała zebrana woda na drogach i chodnikach zamieniła się w szklankę o czym przekonałem się tańcząc na rowerze na jednym przejściu dla pieszych. Z pomocą przyszedł mi okrągły słup reklamowy z którym miałem okazję się zderzyć kończąc w ten sposób moje popisowe ewolucje na lodzie. Gdyby nie on, możliwe,że skończyło by się gorzej. Pomimo trudnych warunków pogodowych ustanowiłem dzisiaj swój nowy rekord ilości kursów i tym samym drugi raz z rzędu wyrobiłem najwyższą dzienną ilośc dostaw:) To niezły wynik, szczególnie,że jeszcze słabo znam rejony śródmieścia po których się poruszam w porównaniu do starych wyjadaczy, którzy każdą drogę i każdy numer bloku znają na pamięć. Wracałem więc z pracy podbudowany...aż do zakrętu z basztowej w lubicz, na którym na obloconych torach straciłem panowanie nad rowerem i z pełnym impetem wyrżnąłem w ozdobne metalowe balustradki na chodniku. O dziwo nic mnie bardzo nie bolało...poza lekkim bólem w łokciu i całej ręce, który narastał podczas powrotu do domu i teraz staje się coraz bardziej uciążliwy. Całe szczęście, że nic nie złamałem..jeszcze ułamek sekundy przed samym upadkiem, gdy już wiedziałem,że upadek jest nieunikniony przez głowę przelciała mi błyskawiczna myśl: "Obym nic tylko nie złamał" I na szczęście wyszedłem z tego poślizgu bez szwanku, ale mma solidną przestrogę na przyszłość! Następnie dwa tiry przejechały niebezpiecznie szybko i blisko mnie, obryzując mnie sporą ilością wody. Do tego cały czas wiał mi podczas powrotu do domu frontowy silny wiatr...i ledwo co jechałem. Jakby tego było mało, już nieźle wykończonego, pod moim własnym blokiem...zatrzymała mnie policja i przeprowadziła ze mną krótki wywiad. Prawdopodobnie myśleli,że wracam po pijaku z imprezy na rowerze. Gdy usłyszeli,że rozwożę pizzę rowerem, powiedzieli tylko ze współczuciem..."W taką pogodę...To jedź Pan już do domu" i mnie puścili:] I dotarłem i idę teraz spać, jest 1.30 w nocy a jutro, znaczy dzisiaj na 14 znowu. Oby ręka rano nie bolała bardzo:/
Rano sypało mocno śniegiem, ubrałem więc dodatkowo bandamkę osłaniającą szyję i okulary snowboardowe. Pomysł z okularami okazał się strzałem w dziesiątkę, sypiący z nieba śnieg w ogóle mi nie przeszkadzał. Problemem okazalo się jedynie to, że na postojach przed czerwonym światłem, gdy szkła nie były wentylowane to szybko zaparowywały i przez pierwsze kilka sekund po pojawieniu się zielonego jechałem niemalże po omacku. Potem zacząłem na postojach zsuwać je do przodu z nosa i w ten sposób zapobiegałem zbytniemu zaparowywaniu. Po 2h jazdy w pracy, czyli jakoś przed 13 opady śniegu ustąpiły i okulary stały się zbyteczne. Po 4h przemokły mi moje górskie buty w których jeżdzę. To przez breję która zalegała wszędzie na drogach. Na szczęście buty są ciepłe i mi nie było w nich zimno pomimo uczucia wilgoci. I jakoś dotrwałem do 22:) Napiwki dzisiaj całkiem niezłe, nie wiem czy to z uznania czy z litości dla kogoś kto jeździ w taką pogodę;) W każdym razie jeden typ co szedł pieszo krzyknął do mnie , że jestem hardcorem i pokazał piątkę:D Dobrze być docenianym<lol>
Dzisiaj znowu w pracy, ten tydzień mam wyjątkowo pracowity - rozpisane mam ponad 50h, bo kumpel złamał sobie rękę na czyjejś twarzy w sylwka i jest na zwolnieniu i musieliśmy przejąć jego godziny. W sumie to bardzo dobrze bo i kasa będzie większa i forma:) Dziś kondycha dopisywała i noga podowała tak, że sam byłem zdziwiony. Momentami na MTB osiągałem na prostej 35km/h:) Nie sypało śniegiem ani go dużo nie leżało na drogach. Właściwie to dzisiaj był lajt.
Kolejny dzień w siodle rozwożąc pizzę po śródmieściu Kraka. Dystanse z pracy narazie są podawane orientacyjnie, bo w góralu chwilowo nie mam licznika - mam jeden w treku a drugi w kolarzówce i noszę się z zamiarem zakupu trzeciego, żeby ich nie przekładać w kółko. Do pracy i z powrotem wychodzi mi 24km, więc przy 6h pracy wykręcam w sumie ok 60km a przy 10h pracy ok 80km. Tak wynika z moich obliczeń i przemyśleń. Niedługo zakupię trzeci licznik i podawane dystanse będą bardziej uściślone. Z pizzą fajnie sie jeździ, niedość, że robię to co lubię - jeżdzę na rowerze to jeszcze mi za to płacą:) Stawka godzinowa z napiwkami wychodzi ponad 10zł/h, więc też całkiem nieźle. No i główna zaleta tej pracy...mam motywację do jazdy w zimie a właśćiwie przymus. Czasem nie chce się wyjść z domu gdy widzi się zamieć śnieżną i ujemną temp., ale tak naprawdę gdy zacznie się już jechać to warunki pogodowe przestają mieć znaczenie. No może poza silnym deszczem i wiatrem. W każdym razie chcąc nie chcąc w robocie muszę jeździć..więc mam fajną mobilizację do treningów zimowych.
Kraków. Dzisiaj w miarę sucho więc zdycodywałem się ponownie dosiąść szosy. Temperatura bliska zeru, więc gdziniegdzie czaiły się zamrożone kałuże - jechałem więc ostrożnie. Dzień raczej bezwietrzny. Do rynku poleciałem drogą - Ul. Jana Pawła II, udało mi się utrzymywać stałe 35km/h. Miałem szczęście bo światła zatrzymały mnie tylko dwa razy. Wyprzedzam dwa tramwaje. Jakby to nie była niedziela pewnie minąłbym 3:) Na rynku załatwiłem jedną sprawę i skoczyłem na błonia machnąć kilka pętelek. Staram się utrzymywać równe tempo 33km/h, niezależnie od tego z której strony błoni jestem( z prawej jest lekko pod górę, z lewej w dół). Zaliczam kilka okrążeń i bulwarami zasuwam do domu, huty. Na bulwarach w okolicy wawelu ludź na ludziu, niedzielno-święteczni spacerowicze wszędzie. Lawiruje między nimi. Potem już luźno. W czasie powrotu jadę 30km/h. Na odcinku od m1 do placu centralnego 3 razy wyprzedzam autobus 163 i ostatecznie zostawiam go w końcu z tyłu. Widzę zdziwione mine dresików siedzących w środku. Uśmiecham się do siebie wewnątrz:D Przejażdzka miła i przyjemna.
Wykorzystałem istnie wiosenną pogodę drugiego dnia świąt i dosiadłem swoją kolażówkę. Wcześniej udało mi się pomyślnie zamontować licnzik, więc w końcu mogłem poraz pierwszy śledzić prędkości jakimi się poruszałem. Byłem bardzo ciekawy czy poczuje dużą różnice pomiędzy trekkingiem na cienkich gumach a rasową kolażówką. Ledwo wyjechałem z domu i już na pierwszej prostej na liczniku pojawiało się prawie bez wysiłku 37-38km/h. Byłem w szoku bo na treku zazwyczaj jeździłem z prędkością 25-30km:] Gdy dojechałem do pierwszego zakrętu o 180 stopni, wszystko pojąłem. Wcześniej miałem wiatr w plecy, który teraz ostro wiał mi w twarz umożliwiając poruszanie się 24km/h. Machnąłem jedno dwa kółka wokół zalewu nowohuckiego, przez podjazd pod hutę sendzimira pojechałem na ulicę petofiego(mały podjazd na os.stoki) a potem skoczyłem bulwarami na rynek. Na trasie jadąc pod wiatr miałem około 22-26 na liczniku. Pokręciłem się nieco po rynku, pooglądałem kramiki i zdecydowałem się wrócić. Leciutko leciałem sobie 35km/h mając podmuch w plecy. I tak wróciłem do domu. Pogoda śliczna, wręcz słoneczna, tylko wiatr bardzo silny. Kilka razy boczne podmuchy dośc mocno mną targnęły. Do postępów należy zaliczyć to, że już wiem już znalazłem swoją pozycję dla rąk na baranku tak, żeby dłonie nie bolały. Nabieram też właściwej techniki przy hamowaniu(uginanie ramion). Na prostych rękach ledwo co sięgam klamek i nie uzyskuje dostatecznej siły hamowania. Gdy uginam ramiona podczas hamowania to jest znacznie lepiej. Narazie ciężko mi się wypowiedzieć na temat różnic w prędkościach trekkinga i kolarzówki - muszę pojeździć w bezwietrzny dzień. Może jutro się uda.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)