Rano niewielki, wręcz słaby ruch, ludzie przed świętami nie mają kasy na zbędne wydatki, poza tym studenciaki już powyjeżdżały do domów rodzinnych. Jeden z dostawców się dziś nie pojawia dzięki czemu jest więcej wyjazdów dla tych, którzy przyszli:) Pod wieczór ruch się nieco ożywia. Jeden z dostawców tuż przed wyjazdem stwierdza, że mu tylne koło lata na boki, momentalnie w moich rękach pojawiają się dwie 15-tki i z zamiarem dokręcenia konusów nachylam się nad piastą. Chwytam ośkę z dwóch stron...i okazuje się, że mogę niezależnie poruszać z jednej i drugiej strony. I wszystko jasne. Ośka jest pęknięta. Wyciągam dwie połówki ośki z piasty, instruuje kolegę z pracy co ma kupić i jak zamontować i szykuje się do wyjazdu. Nagle ów kolega wybucha śmiechem, odwracam się i widzę kolejnego dostawcę, który powróciwszy z wyjazdu trzyma w dłoni lewą korbę ^^ Okazuje się,że temu z kolei pękła śruba trzymającą korbę. Przez chwilę zastanawiam się nad otwarciem serwisu wewnątrz firmowego;) po czym lecę na swoje wyjazdy:D Dzień kończę 3 dalekimi kursami, jednym poza rejon za dopłatą:D I w ten sposób z nijakiego dnia zrobił się dzień całkiem bogaty w zarobek i kilometry :) W sumie, w 11h zarobiłem 190 złociszy robiąc to co lubię, czyli bujając się na rowerze:D Pozdrawiam wszystkich zimowych bikerów! PS Zakupiłem dziś oldschoolowe symetryczne hample weinmanna do limonki - zamontuje je w święta i znów będę pomykał na moim miejskim singielku:D
Limonka czeka na nowy hamulec, zamontowany wcześniej się nie sprawdził i podczas próby regulacji zaprzestał dalszej współpracy. Dlatego chwilowo wspólnie ze Srebnym Mocarzem dostarczamy pizzę w Krakowie. Dziś duży ruch. Sporo wyjazdów. Warunki dobre. Kolcowana przednia opona sprawdza się idealnie.
Chciałem załatwić kilka spraw, ale oczywiście poczta była zamknięta, kaletnik też i sklep budowlany tyż nieczynny. Ale za to przewentylowałem chociaż płuca.
Kolanko rano nasmarowałem naproxenem i pojechałem spokojnym tempem do pracy. Pomimo rekreacyjnej jazdy kolano nieco pobolewało w ciagu dnia i obawiałem się, że nie dam rady jeździć do końca dnia. W wolnych chwilach wcierałem w nie kolejne małe dawki naproxenu. Pod wieczór ból zupełni ustąpił, nie wiem czy to za sprawą naproxenu, który zlikwidował stan zapalny, tudzież sam ból czy za sprawą rozruszania...w każdym razie do domu wracam bez bólu, choć profilaktycznie bez szaleństwa. Tempeatura rano wynosi minus 12 stopni i nieco mi zimnawo w twarz na początku, ale potem przyzwyczajam się. W ciągu dnia tempriczer się podnosi do minus 5, późnym wieczorem jest około majnys osiem. Jeździ się fajnie, drogi są suche, gdzie niegdzie leży lód, ale nie szklisty, tylko taki o niejednorodnej budowie pomieszany z błotem, więc nie taki śliski. Zamówień sporo.
Dzisiaj do pracy jadę stosunkowo spokojnie, żeby nie przeciążać kolana. Niestety daje mi ono we znaki podczas ruszania oraz przy silniejszym naciskaniu na pedały, szybka i agresywna jazda jest wiec wykluczona. Odpada też jazda na stojąco, wtedy kolano odzywa się najmocniej. Tak więc jeżdżę sobie spokojnie niczym dziewczyna wracającą z targu i wioząca jabłka w koszyku nad przednim kołem. W sumie przez większość dnia jest w miarę ok i dopiero o 21 kolano nagle zaczyna mocno nawalać, boli jak diabli podczas pedałowania. Wciągam dwie pixy przeciwbólowe, smaruje kolano naproxenem, zaciskam zęby i wyjeżdżam jeszcze dwa razy z placówki z wyjazdami. Do domu wracam żółwim tempem, droga wydaje się wydłużać przede mną i zaczynam się zastanawiać czy kiedykolwiek dojadę do swojego mieszkania i poczuje ciepło grzejnika i herbaty. Licznik wskazuje 15km/h...ale dzięki temu kolano daje radę. Nieco przemarzam bo pedałuje ledwo co. Gdy wracam do domu sprawdzam temperaturę powietrza na zewnątrz: -12 stopni. Home, sweet home:) Wpis dodany, teraz idę się dokuśtykać do lodówki po śledzie i piwo:D PS Odkryłem pewne zniszczenia w rowerze po tym feralnym upadku: przesunięta w lewo kiera i przecięta cała owijka na prawym byczym rogu:/ Ustawienie kiery się poprawi, z owijką gorzej.
Rano po kilku h snu i z saharą w ustach wstaję pospiesznie i jadę do lekarza(nie z kolanem). Kręcę spokojnie bo kolano się nieco odzywa, ale przy nie dużym nacisku jest dość ok. Jadę rekreacyjnie ok 22km/h. Jazda działa na mnie odświeżająco. Od lekarza też postanawiam wrocić rowerem, chwilami jadę 25km/h ale staram się jak najmniej męczyć kolano.
Rano jadę do pracy z prędkością 30km/h i w pewnym momencie po wjechaniu w kałużę wyprzedzam rower przelatując nad kierownicą i niefortunnie lądując na lewe kolana..Jadący za mną bus na szczęście zdąża się zatrzymać. Zbieram rower z drogi i schodzę na chodnik. Mostek mam przekręcony, łańcuch spadł, przytarła się mocno prawa rękawiczka, spodnie snowboardowe okazały się wystarczająco mocno. Czuje ból w kolanie, ale postanawiam jechać, po rozgrzaniu go jadę dość normalnie. Jednak na pierwszym kursie w pracy okazuje się,że ból jest zbyt duży a moje tempo jazdy niezadowalające. Rezygnuje z pracy i biorę wolne na następne dwa dni:/ Jadę do kumpla i topimy smutki w znanym powszechnie środku znieczulającym.
Rano była chlapa, w nocy większość śniegu stopniała pozostawiając strumyki wody, które ciągle były zasilane pozostałościami śniegu. Do późnego południa mrzało, padał topniejący śnieg z deszczem, ale nie było to jakoś specjalnie upierdliwe. Temperatura przyjemna, jeździło się w sumie fajnie. Jedynie wiatr wiejący z północnego zachodu dał we znaki i trzeba było się z nim zmagać, ale czasem i uskrzydlał. Niestety plecak na pizzę ma to do siebie, że stanowi sporą powierzchnię płaską, która tworzy dość duży opór powietrza, więc ogólnie wiatr nie jest naszym sojusznikiem. Późnym wieczorem/nocą zaczyna pruszyć delikatnie śnieg. Gdy wracam domu to im bliżej jestem swojego lokum tym bardziej są wyścielone drogi białym puchem. Ruch w pracy przeciętny jak na zimę. Ale kilosów nawet coś tam się uzbierało:)
Dzisiaj panowały nieco cięższe warunki niż ostatnio, a to za sprawą dość mocnego wiatru oraz niższej temperatury, która spowodowała powstanie gdzieniegdzie ślizgawek. Tym razem bylem uzbrojony w moje goglo-okulary i wiatr ze śniegiem nie był mi straszny. Jedynie w drodze do pracy wiatr czołowy dał mi mocniej we znaki spowolniając jazdę i zmrażając twarz. Potem było już ok. Singiel sprawował się wyśmienicie, wyregulowałem już hamulec i jak na szosowe hamulce to hamują całkiem nieźle. W singlu czuć rasową szosę podczas jazdy, dobrze przyśpiesza się na nim i dobrze rozpędza na stojąco. W drodze powrotnej ścigam się z nocnym na całej dlugości trasy - od dworca do placu centralnego, do mety dojeżdżamy równo. Podczas zmagania się z tym przeciwnikiem rozbujałem się do 40km/h, ale kadencja była już stanowczo za duża. Natomiast do 33km/h jest w sam raz. Bycze rogi to rewelacyjne rozwiązanie, pomimo krótkiej kiery dobrze się skręca bo ręce zazwyczaj mam na rogach co poprawia chwyt i manewrowanie, ponadto krótki mostek przyspiesza skręcanie. Z kierą 40mm śmigam między samochodami aż miło - Bajka! Teraz rozumiem kurierów. Poza tym bycze rogi są bardzo wygodne, chyba lepsze od zwykłych rogów. Niestety przednia guma mocno się ślizga na zakrętach...będę musiał kupić jednak schwalbe marathon winter. Dziś widziałem jak znajomy kurier wyrżnął orła na zakręcie na płycie rynku głównego..właśnie kiedy rozmyślałem o śliskiej nawierzchni. Jego efektowny upadek utwierdził mnie w decyzji o zakupie kolcowanej gumy na przód. Foto limonki zamieszczę jak tylko będę miał chwilę. Może jutro.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)