Rano korzystając z ładnej pogody wydłużam sobie trasę do pracy, wyjeżdżam nieco wcześniej, wbijam na bulwary wiślane i dojeżdżam do ich końca, potem przebijam się przez salwator kasztelańską i wylatuje na błoniach skąd piłsudzkim,straszewskim i franciszkańską zajeżdżam na bazę. W pracy ruch jest tylko z rana, potem przez cały dzień mam jedynie pojedyncze kursy, kilosów robi się sporo w ten sposób, ale zarobek jest znacznie mniejszy niż przy jednoczesnej realizacji kilku zamówień. Czasem delikatnie popruszy śnieg czy pokropi, ale dodatnia temp sprawia,że nie jest ślisko. Podczas pracy jakiś matoł w BMce się do mnie dowala z jakimiś wątami, chyba o własną głupotę, ma otwarte okno przez które coś tam pyszczny, wkurzony jego matolstwem doganiam go gdy blokuje go tramwaj i go bluzgam:D Podnosi mi się ciśnienie w skutek czego coś mi się miesza we łbie i zamiast jechać na plac matejki jadę na rynek kleparski i bezskutecznie szukam numeru...którego tam nie ma:) Dzisiaj dostarczonych 22 zamówień. Prawie rozjechanych gołębi: 2 Ilość napotkanych na drodze kretynów: 1 Ilość zjedzonych czekolad: 1 Najwyższy tip: 9zł.
Rano pogoda była ładna, więc zdecydowałem się na krótką przejażdżkę, przy okazji załatwiłem kilka spraw oraz przetestowałem limonkę na małym podjeździe w stronę Grębałowa, jakoś dałem radę na tym jednym przełożeniu. Limonka otrzymała tylny hampel, chwilowo jeszcze nieustawiony oraz dodatkowy błotnik z tyłu. Powoli nabiera ostatecznego kształtu.
Dzisiaj pojawiam się w pracy na limonce w nowej odsłonie - z nowym, przednim kole, zaplecionym na nówce sztuce srebnej piaście i malowanych przeze mnie na fioletowo szprychach i wysoko-stożkowej obręczy(model mistral stratos) Jeden z kumpli radzi mi zmianę stylisty albo znalezienie sobie dziewczyny która za mnie będzie o decydowała o doborze kolorów:D Inny kumpel, gdy po połodniu zauważa moje koło, stwierdza: " Ty jednak naprawdę jesteś jebn**** " :D Oczywiście mówi to życzliwie:) A mi się tam podobają hipisowskie barwy mojego roweru:D Jeszcze by pasowało jakiś liść Maryśki namalować na ramie:D Poranek jest słoneczny, klimat jest dość wiosenny, na prawie cały dzień wprawia mnie to w marzycielski stan i ciągle myślami odpływam w letnie wyprawy rowerowe i wyobrażam sobie nowego trekkinga do którego mam już większość części - planowane złożenie: przed końcem marca. Ruchu niestety aż do 17 nie ma prawie w ogóle. Gdy się ściemnia, zostajemy zasypani zamówienia i rozwozimy placki aż do końca dnia prawie bez ustanku. Wieczorem dość szybko się ochładza. Powrót do domu planuje zrobić na około, przez bulwary wiślane w ramach rekracyjnej przejażdżki połączonej z sesją foto. Jednak zaraz po wyjachaniu z placówki wjeżdżam w taką mgłę,że stwierdzam, że nad Wisłą(wodą) i do tego na nieoświetlonej ścieżce rowerowej będę widział wielkie G i nei ma sensu tam jechać. Fotki też nie zrobię, chyba,że samego siebie i otaczającego mnie mleka. Jadę do domu dla odmiany aleją pokoju, żeby przerwać rutynę. Momentami mgła jest tak gęsta, że zwalniam, żeby nie wpaść w dziurę. Auta wyprzedzają mnie przy prędkości 40km/h. W dwóch miejscach widzę policję wlepiającą mandat, pewnie za brak włączonych przeciwmgielnych. Gdy na placu centralnym o godzinie 24.30 wyłaniam się z mgły na swoim pistacjowo-fiołkowym rowerze to dresy wracające z melanżu patrzą na mnie z takim zdziwieniem jakby zobaczyli skaczącą na jednej nodze choinkę. Do domu dojeżdżam z przemarzniętymi dłońmi.
Dzisiaj w pracy byłem zaledwie 5h bo moja dętkę okazała się dość rozrywkowa i rozerwała się na całego, chciała rozruszać też oponę, która na szczęście nie uległa naporowi i jedynie spadła częściowo z felgi. Stało się to zapewne dlatego,że z tyłu mam starą belgijskę obręcz "Weinmann"-a, wtajemniczeni wiedzą,że to pancerna bestia, ale niestety jest starego typu i szprychy przechodząc w niej na wylot przez nyple i obręcz nie są niczym odizolowane od dętki i mają z nią styczność. Dziś nabiłem dętkę do 5 atmosfer...no i sprawa się rypła. Nie pomogła podwójna opaska na obręcz i dodatkowo założona taśma izolacyjna. Chyba,że powód był inny - dowiem się jutro podczas naprawy. Jutro też może uda mi się zapleść nowe kółko na przód limonki - na malowanej przeze mnie na fiolet obręczy i szprychach tego samego koloru. Fotka nowego wcielania limonki zostanie dodana:)
Dzisiaj było cieplutko i przyjemnie, temperatura w ciągu dnia osiągnęła 8 stopni, jeździło się więc świetnie, chwilami można było wyobrazić sobie wiosnę. Co prawda co jakiś czas nieco kropiło, ale niewiele więcej niż ksiądz podczas święcenia koszyków wielkanocnych. Ruch w robocie mieliśmy umiarkowany, dłuższy przestój odnotowaliśmy między 17 a 20, poza tym coś tam się nawet działo. Dziś obyło się bez ekstremalnych i niebezpiecznych przygód na rowerze.
Rano zapowiadało się na leniwy i słoneczny dzion, niewidziane przeze mnie dawno słońce wyjrzało zza chmur, które gdzieś znikły odkrywając niebieskie niebo. Myślałem więc, ze niewiele się będzie w pracy działo a tu suprise, zamówieniami sypało od samego początku..do samego końca:) Kilometrów jakoś nadzwyczajnie dużo nei przekręciłem, ale to dlatego, że mieliśmy na tyle dużo zamówień, że wiele pobliskich z nich zawoziłem za jednym razem, tym samym robiąc mniej kilometrów a będąc dłużej w trasie biegając po schodach, rozliczając się z klientem itd. Słonecznie było, ale tylko przez chwilę, nagle, ni stąd ni zowąd niebo całe zakryło sie szarymi chmurami i zaczęło kropić. Miałem schiza, że już będzie padać do wieczora a ja miałem na sobie zamiast moich zimowych portek jedynie coś ala jeansy, tzw. spodnie tweedowe czy jakoś tak. Jakby się rozpadało to byłbym ugotowany na miękko, ale na szczęście tylko postraszyło. Temperatura przyjemna, jeździło się fajnie. Powoli zapominam już co to mróz i wiatr..pewnie niedlugo zima nam to przypomni. Jutro będę zaplatał nowe kółko do limonki, bo piasta w obecnym kole jest dość wiekowa i się sypie, w trakcie jazdy czuje na kierze jakieś dziwne przeciążenia boczne - może ośka się wykrzywiła, obejrzę ja dokładnie w środku jak już będę miał kółko na podmianę.
Na pocztę odebrać kolejne części do trekkinga, którego zamierzam złożyć, do lidla po parę pierdół,w tym sporo czekolad na rower oraz do krawcowej zawieźć spodnie które potargałem podczas otattniego upadku na rowerze.
Po dwudniowej przerwie wróciłem do akcji, udo mnie na szczęście nie bolało, nawet podczas łażenia po schodach, raz wyszedłem do klientki na 8 piętro z buta, bo mi się nie chciało czekać na windę:) Z góry był świetny widok, szczególnie,że wieczorem znowu cały Kraków zostal spowity gęstą, baśniową mgłą. Chciałem zrobić fotki Wawelu we mgle..ale nie było go widać:] jakby go UFO porwało:]
Reaktywowałem limonkę - otrzymała nowy, dłuższy mostek(ale jednak o za małym wzniosie - info o tym otrzymałem od dolnego odcinka pleców), nową gumę na przód i tył oraz nowe dla niej a stare wiekowo hample weinmanna, model symetric. Prawdziwie oldschoolowe hampelki.
Dzisiaj rano niewielki ruch. A może i nie taki mały, ale było za dużo dostawców na zmianie, więc nie wyjeżdżałem zbyt często w trasę. Potem kilku zostało puszczonych do domu, trochę się przeludniło i można było więcej poszaleć za kierownicą. Wczesnym popołudniem zaczyna mrzyć, bardzo mnie to cieszy bo zakładam,że dzięki temu wzmoże się ruch. Ale nadal jest kicha. Rusza się dopiero wieczorem. Całe miasto zostaje pochłonięte przez mgłę, początkowo zamglone miasto przypomina mi Los Angeles z nocnych scen filmowych z napadami, potem widok wszechobecnej kojarzy mi się z obrazami z horrorów typu "Mgła" itd. W końcu mgła jest tak gęsta, że można oddychając równocześnie pić. Jakby mi stanęła fujara to pewnie bym nie dojrzał jej końca w tej mgle. Po omacku odnajduję kierownicę i jeżdżę:) Jest tajemniczo i mistycznie. Rynek prezentuje się pięknie, co chwila zza mgły wyłaniają się podświetlone poświąteczne dekoracje, których światło rozpływa się w kroplach mgły. Bajkowo. Żałuję,że nie mam przy sobie aparatu. Zamglony i równocześnie podświetlony Wawel wydaję się niemalże baśniowy. Wytwarza się taki klimat, że gdybym nagle nieopatrznie wjechał w gęstszą warstwę mgły i nagle sobie uświadomił,że jadę drogą mleczną i unoszę się ponad miastem to bym się scpecjalnie nie zdziwił. No dobra..koniec tych wymysłów mojej romantycznej i rąbniętej głowy ^^ W drodze powrotnej z pracy zarzucam sobie słuchawy na uszy bo stwierdzam,że jak w tej nieprzeniknionej mgle ma mnie rąbnąć auto i zabić to niech śmierć przyjdzie nieoczekiwanie i bez uprzedzenia. Załącza się mi rytmiczny house w tempo którego mi się świetnie pedałuje. Przypominają mi się treningi spinningu na które chodziłem dwa lata temu w zimie. W sumie przede mną nic nie widzę poza mgłą, wiec jadę prawie jak w miejscu na sali..muza jest niesamowita. Zatracam się w rytmie i równym, jednostajnym oddechu i pedałowaniu. Jest świetnie. Zastanawiam się czy nie podokręcać jakichś kilometrów w nocy, może nad zalewem nowohuckim. I oczywiście moją sielankę musi coś przerwać bo przecież było za pięknie, nieprawda? :/ Zasłuchany w muzykę i zatracany w rytmicznym pedałowaniu..tracę uwagę, wjeżdżam w kałużę która oczywiście kryje wielką, je****, głęboką dziurę, nie zdążam zareagować i zostaje wystrzelony jak z procy ponad rower. Szybuje niczym Superman, ale niestety nie udaje mi się wylądować telemarkiem jak Adaś, wzamian spadam na łokieć i prawe udo. Zaraz po tym obok mnie staje z piskiem opon i wyskakują goście gotowi zeskrobać mnie z asfaltu. Szybko podrywam się na nogi i stwierdzam,że nic mi nie jest, więc wsiadają zdziwieni z powrotem do auta i odjeżdżają. W ich spojrzeniach odczytuje przekonanie,że jestem pijany i znieczulony...Pierwsze co to mając przeczucie spoglądam na moje snowboardowe spodnie..i oczywiście przedarły się. Szlag by to trafił. Jak tak dalej pójdzie to nadadzą się tylko do zmywania podlogi:/ Szkoda mi ich dość mocno. Przypomina się dowcip o Szkocie, który idzie ulicą niosą w kieszeni spodni wino...przewraca się i macając się po spodnich czuje coś mokrego..po czym wznosi oczy ku niebu i mówi: " Boże spraw aby to była krew" Moje zachowanie było dość podobne. Kolejnym efektem upadku jest pogłębienie bruzdy w łokciu będącej śladem po tamtegorocznym wypadku. Zaczynam się zastanawiać czy dożyję starości:/ Po raz drugi(!) przecinam owijkę na prawym rogu:/ Gdy to zauważam, krew mnie zalewa. Owijki już nie mam, będę musiał to przecięcie zakleić taśmą lepiącą. Tylna lampka roztrzaskała się doszczętnie, jej elementy są wszędzie, tak jak i baterie. Nie ma nawet co zbierać tych kawałków plastiku. Resztę obrażeń i zniszczeń pewnie poznam jutro. Do mieszkania wchodzę po schodach kuśtykajac niczym starzec, któremu skradziono laskę. Rozmyślam nad napisaniem do amerykańskich twórców słowników synonimów i antonimów propozycji aby w najwnowszym wydaniu umieścili taką oto równość: OFF Road = Polish Road. PRzy takim stanie dróg, kupno roweru downhillowego na miasto powinno być dofinansowywane przez urząd miasta, tudzież państwo czy UE. Amen.
W ciągu dnia ruch umiarkowany, wieczorem, już tradycyjnie zasypują nas zamówieniami i jeździmy z kursami jak z piórkiem w d..... Temperatura chyba bliska zeru bo nie odczuwa się zbytnio zimna. Warunki ogólnie całkiem przyjemne, rano pojawia się nieco słoneczka, jest raczej bezwietrznie. Pod sam wieczór a w zasadzie już w nocy znaczy delikatnie mrzyć. Z nieba spada niezamarznięty kapuśniaczek, w sumie wydaje się nie zbyt groźny. O tym,że na wszystkich nawierzchniach stworzył on cienką warstwą szklistego lodu dowiaduje się w drodze powrotnej do domu...Zjeżdzając drogą rowerową w dół pod rondo mogilskie(po tym jak omal nie dostałem mandatu za jazdę rondem, teraz jeżdżę pod) w myślach cieszę się z tego,że zamontowałem niedawno nowe tylne klocki bo w takich mokrych warunkach i na zjeździe sam przedni hamulec mógłby mnie nie spowolnić przed zakrętem dostatecznie..moja radość nie trwa długo i szybko zostaje skonfrontowana rzeczywiśtością, na zakręcie przednie koło wpada w boczny poślizg i rower wysuwa się spode mnie i kładzie się na ziemi lecąc dalej do przodu a ja zostaje z tyłu i siadam na dupie. Uderzenie jest na tyle silne, że kilka akcesoriów na rowerze mi się przestawia. Mógłbym powiedzieć,że przednia kolcowana opona mnie zawiodła, ale gdy rzucam okiem na bruk na którym się pośliznąłem, widzę wyraźne rysy na nim jak zadrapania od pazurów na drewnie. Poziom zrysowania kostki aż mnie zaskakuje. Poza tym rysy są dość długie..czyli dość długo jechałem bokiem opony. Gdyby nie te kolce...to upadek byłby znacznie bardziej gwałtowny i dupę miałbym pewnie w kilku kawałkach. Zad i tak mnie boli. Wsiadam na rower, przekręcam korbę i stoję. Tylne koło wykonało obrót i nic. Przestawiam rower, delikatnie się odpycham, dociskam tylne koło siadając na siodle i spokojnie jadę. Dwa razy nim wyjeżdżam z ronda czuje jak mi zarzuca tylnym kółkiem. Chwilę potem znowu leżę. dy wsiadam na rower kość ogonowa pulsuje już mocniej niż wcześniej. Wszystkie chodniki pokryte szklanką. Wrażenia jak podczas jazdy po lodowisku. W końcu wjeżdżam na ulicę. Z nieba dalej siąpi. Jadę rekreacyjno-rodzinnym tempem 20km/h. Pod klatką schodową schodzę z roweru i ledwo łapię równowagę. Do klatki dochodzę mini kroczkami na ugiętych nogach i już wyobrażam sobie jak ktoś rano wychodzi z klatki i momentalnie jego stopy zajmują miejsce głowy.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)