Nowym rowerem po trójmieście, pojechałem tam pociągiem, rower zabrałem ze sobą...niestety wystąpiły pewne problemy, między innymi wygięła mi się prawdopodobnie źle wbita przeze mnie gwiazdka - w serwisie dokonuje wymiany i wbicia nowej i likwiduje luz na sterach.
W pracy od razu potajemnie dopadają mnie pewne osoby z zapytaniem co to się podziało dzień wcześniej i zaintrygowani mówią, że założono,że pewnie uniosę się dumą i na złość spóźnię do pracy a tu..jestem na czas. Ich zaciekawienie moją wersją zdarzeń i usłyszeniem jakichś sensacji sprawia,że od razu poprawia mi się humor;) Bawi mnie ta cała plotkarska konspiracja jak i usłyszany absurd, że miałbym się zachować niekompetentnie tylko dlatego,że pewna inna osoba pogubiła się w swoich emocjach. Trochu za stary już jestem na takie zagrywki obrażonego dziecka:]
Ruchu nadal nie ma. Za to pogoda piękna:) Aż chce się jeździć..tylko nie za bardzo jest z czym i do kogo:] Ładna pogoda skusiła ludzi do wyjścia z czterech ścian, sporo ludzi kręci się w okolicy rynku spacerując...pewnie spalają te tysiące kalorii dostarczone sobie dzień wcześniej w trakcie rozpustnego opychania się zazwyczaj odmawianymi sobie i zakazanymi pączkami...^^ Zastanawiam się nad tym czy nie jest czasem tak,że niektórzy ludzie potrzebują tej popartej tradycją odgórnej dyspensy na objadanie się pączkami aby móc zagłuszyć swoje poczucie winy i pozwolić sobie na chwilę przyjemności :] Coraz częściej zauważam, że ludzie, przynajmniej w Polsce, potrzebują jakiegoś zewnętrznego znaku, przypomnienia, bodźca do tego..żeby sprawić sobie przyjemność bez wyrzutów sumienia,że się wydaje kasę,że się przytyje itd. Pracując na dobrobyt w przyszłości zatracamy radość chwili obecnej. Ot, choćby z takiego zakupionego pączka;) Taka przypadłość pogoni za lepszym jutrem. Jeśli ktoś ma inne, wewnętrzne odczucie..to bardzo dobrze.
Moje bzdurno-socjologiczne rozmyślania które prowadzę podczas wykonywania jakichś drobnych czynności na placówce i w trakcie wyjazdów zostają przerwane informacją o tym,że po 4h pracy mam iść do domu bo nic się nie dzieje. Zważywszy na to,że w I-szym tyg marca miałem pracować tylko przez 3 dni,z czego jeden mi odpadł w skutek parszywego całonocnego bólu zatokowego czaszki, drugiego zostałem puszczony po 7h a trzeciego po 4h to za dużo nie zarobiłem:] Oczywiście w swojej wielce naiwnej ufności do świata i ludzi:D, zakładam, że nie można było wziąć pod uwagę tego, że mam przepracowane całe 7h w tym tygodniu i puścić kogoś innego...^^ To jedynie niesamowicie niefartowny zbieg okoliczności udupił mnie po całości, w którym zapewne objawia się daleko posunięta zlośliwość...Losu:] Absurdalność takiego obrotu spraw wywołuje u mnie pobłażliwy uśmiech wobec Wszechświata... W drodze powrotnej do domu jeżdżę sobie beztrosko gdzie nogi poniosą jak człowiek który ma niewiele do stracenia i pozostaje mu się tylko cieszyć z doświadczanych przeżyć. Cieszę się z jazdy...i czuję się wolny;) Wszystko wydaje się proste i banalne:P Piszę jak bym doświadczał rzeczywistości jak naćpany wariat, ale tak mniej więcej było. Tak się staje jak się przestaniemy czymś przejmować i w pełni sobie uświadomimy,że...po prostu nie warto;) Tylko jedna myśl niczym upiór z przeszłości kłuje mnie gdzieś z tyłu głowy...i psuje sielankowy nastrój...uzmysławiając,że się jednak naprawdę było naiwnym gdy wbrew ostrzeżeniom innych twierdziłem,że to co faktycznie okazało się czarne, jest białe.. I z rowerowego blogu powstał nocny rachunek sumienia:) I dobrze, bo takie przelanie myśli na "papier" pozwala oczyścić umysł i zamknąć pewne sprawy. Za lat kilka poczytam te bzdety...i okaże się czy cokolwiek wyciągnąłem z tej lekcji nt życia.
Póki jestem w pracy to wypadają mi same dalsze kursy, raz nawet poza rejon, ale niestety bez standardowo naliczanej w takim przypadku dopłaty:] W każdym razie cyferki w liczniku symbolizujące przejechany dystans dość szybko się zmieniają pomimo nadal utrzymującego się niewielkiego ruchu. Taka tendencja niewielkiej ilości zamówień utrzymuje się od ferii, pewnie ludzie są spłukani po feriach i czekają do 10-ego... Ale i tak jak na dzień nieskrępowanego obżarstwa pączkami ruch był niezły. Niestety po południu zostałem nieplanowo wcześniej zwolniony do domu za stwierdzenie tego, że wg mnie podjęta przez kierownika decyzja była nie w porządku wobec mnie. W odpowiedzi usłyszałem tyle,że mam iść do domu:] Tak to już jest, że jak komuś brakuje siły argumentu to często sięga po argument siły...dając tym samym świadectwo swojej słabości. Własnego sumienia i tak się nie oszuka a zarobek to jednak nie wszystko i nie warto dla niego tracić własnej godności. Najważniejsze to być w porządku wobec samego siebie a praca jak nie ta to inna. Szkoda nerwów na tych, którzy się zagalopowali w przeświadczeniu o swojej nieomylności a ich duma nie pozwala im na wysłuchanie odmiennego zdania.
Rano na limonce podjeżdżam na dębniki podrzucić kumplowi klucz rowerowy,po drodze podrzucam go też w plecaku kilka razy na licznych ulicznych wybojach. Potem podjeżdżam do krainy śrubek i farb, zwanej castoramą i reklamuje szlifierkę na gwarancji, której używam przy rowerach - sprawdza się wyśmienicie;) Szczególnie do nacinania jakichś trudno dostępnych, zapieczonych czy wyślizganych śrub. Następnie jadę do roboty...i od czasu do czasu zawożę jakiemuś gamoniowi pizzę. Wieje średnio mocny wiatr. Jest trochę na minusie. Do 16 słońce przegląda się w krakowskich szybach, drogi są idealnie suche pomimo niedawnych odwiedzin śniegu. Do domu wracam tak zamyślony, że pomimo minimalnej prędkości przemieszczania się nawet nie wiem kiedy dojeżdżam.
Wypizd dalej trzyma. Już mi obrzydło nieco to zimnisko i tęsknię za słońcem. Nawierzchnie zwilżone i zmrożone, lekko śliskie. Na przednim kole utworzyły się mini sople i tak sobie ze mną dzisiaj jeździły. O dziwo, nie pękały od naprężeń szprych podczas jazdy. A jeździłem spokojnie dzisiaj wyjątkowo...bo raz, że mi od zimna zesztywniały moje stare powojenne klocki hamulcowe - skubane prawie się nic nie wytarły przez 2 500 km..co dowodzi jedynie,że w ogóle nie hamują:] A tylnego brak..więc siłę hamowania miałem mniej więcej taką jakbym podczas jazdy kichnął licząc,że pęd wydmuchiwanego powietrza mnie zatrzyma. A na płycie runku głównego, wiadomo, jedno wielkie lodowisko plus masa ślepych łyżwiarzy lubujących się w nagłych zmianach kierunku bez patrzenia w jakąkolwiek stronie. Jakbym był tak zawieszony jak oni to bym miał całe czerwone opony chyba od ich porozjeżdżanych osób. Ogólnie bardzo mało wyjazdów. Kończę o 21, przebieram koszulkę i bluzę, psikam się perfumami i udając normalnego człowieka jadę na Topolową 40 do klubu, w którym odbywa się wystawa zdjęć z bikepolo. Szybko okazuje się,że jestem dętką, każde kolejne piwo usypia:) Pomimo to, udaje mi się poznać jedyną krakowską kurierkę - a właśnie, dwa dni temu wydawało mi się,że widziałem kurierkę w bojówkach na rowerze - okazuje się to, fakt, ona :] Mały ten Kraków. Dobrze,że ją poznałem bo przynajmniej nie będę zachodził w głowę dłużej czy mi się przywidziało czy co. A wcześniej jej nie widziałem bo teraz wróciła po rocznej nieobecności z Hiszpanii. W sumie na jej miejscu bym poczekał do lata...:P Poznaje też fajnego typa - kuzyna mojej ex, śmigającego po mieście na singlu. W okresie wakacyjnym, pewnie w lipcu, wraz z tą dwójką i inicjatorem pomysłu - Grześkiem, przejedziemy ze Szczecina do Białegostoku na singlach z torbami kurierskimi aby w zamian za przejazd i reklamę po drodze/na ulotkach/na stronie/mediach itd sponsorzy wyłożyli flo na pomoc zwierzakom w schroniskach. Akcja zacna i bardzo mi się podoba, od razu się zgodziłem na udział:) Szkoda tylko,że tę trasę już znam...ale tym razem to nie będzie i tak miało chyba postaci zwiedzania, tylko będzie realizacją określonych celów. Niestety, jak to bywa, nie zdążyliśmy wszystkiego obgadać bo przeszkodziła nam w tym podwyższona zawartość alku we krwi i coraz trudniej było prowadzić konstruktywną rozmowę:) Po bibie, nieco wędruje po mieście prowadząc rower i odprowadzając 1 osobę. Potem wskakuje na niego i chodnikiem wlekę się na przystanek nocnego. Po drodze dopada mnie spory dylemat - czy iść jeszcze poszaleć na balety (4.30 ran0 była) czy odpuścić sobie już, w końcu wybieram come back do domu. Po drodze podjeżdżam do całodobowego,ale nie mają 2KC, więc kupuję energetyka w puszce i za namową wesołego faceta z kolejki - klina: setkę żołądkowej. Zestaw stoi przy biurku, ale mam nadzieję,ze nie skorzystam;)
PS Nastąpiła zmiana niektórych zapisów w ustawie dot. jazdy rowerem,oto artykuł: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/wazne-informacje-dla-wszystkich-rowerzystow,1,4194327,wiadomosc.html
A tu link do targów rowerowych w Krakowie: http://www.targirowery.pl/
Oraz link do programu festiwalu podróżniczego w Gdyni "Kolosy" na który się wybieram: http://www.kolosy.pl/kolosy2010.php
Będzie sporo relacji z wypraw.M.in z 3.5 letniej podróży rowerem.. W linku jest data 2010..ale link jest poprawny.
Cosik mi się całkowicie jeździć nie chciało. Od kilku miesięcy w pracy odczuwam znużenie jeżdżeniem w kółko tymi samymi ulicami:] Ogólnie mała ambitność tej pracy mnie przybija i odbiera przyjemność z jazdy rowerem:] Czas zmienić ją na coś innego..:P Ale na głowie tyle spraw, że nie mam czasu nawet złożyć swojego nowego bajka. A jeszcze ciąglę się angażuje w pomoc innym i naprawiam im rowery..a szewc jak chodził w dziurawych butach tak i dalej łazi..
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)