Wietrznie. Ruch nawet, nawet. Byłem w robótce tylko 8h, ale po samych kilosach widać,że nie było źle jak na niedzielę czyli w dzień rodzinnego rosołu i schaboszczaka. Limonka otrzymała nowe klamki - bmxowe i świetnie się sprawdzają z szosowymi hamplami klasycznymi, w końcu mogę nawet zblokować koło;)
W drodze powrotnej znowu podrzucają mnie kawałek znajomi. Niesamowicie silny wiatr, chyba jeszcze w taki nie jeździłem, ponoć osiągał 100km/h, w drodze powrotnej na opolskiej rozpędzam się do 60km/h, gdy mijam stojących na przystanku ludzi jadąc 50km/h to jadący trochę dalej za mną kumpel słyszy wypowiedziane przez kogoś zdanie: " Widziałeś jak zapierdalał? "
Łowca otrzymał upgrade - zamontowałem mu lemondkę, która uratowała mi życie w drodze w pierwszą stronę:D pod ten huraganowy wicherek.
NH-Opolska-Josepha Conrada-Modlniczka-Tomaszowice-Ujazd i potem powrót do NH. Tak wygląda mój obecny dojazd do pracy - w jedną stronę ok 22 km :) Najpierw zapchaną tirami opolską w smrodach i sporym ruchu ulicznym, walcząc o przetrwanie pomiędzy blaszanymi bydlakami o zachowanie równowagi na koleinach. Następnie odbitka w prawo, na wysokości wiaduktu(po zniesieniu roweru po schodkach) i wjechanie w idącą po skosie ulicę, która wyprowadza mnie od razu na jasnogórską, bez pchania sie na rondo Kraka. Co prawda jedzie się jakiś kilometr po wertepach na których Łowca Wiatru nie czuje się najlepiej, ale jest twardy i nie narzeka, jedynie coś tam mruczy piaskiem osiadającym na klockach hampli. Potem Jasnogórską pod górkę i zjazd w modlniczce w lewo - i przyjemna jazda dolinkami na zasadzie góra-dół przez ok 9 km :) Biegnie tamtędy szlak rowerowy zresztą. Drogę w pierwszą stronę odbywam pod dośc silny wiatr, powrót natomiast upływa mi szybko jakbym leciał na szkrzydłach. Tę traskę niedługo będę pamiętał na pamięć ;)
W pierwszą stronę pod wiatr, trochu mnie na jasnogórskiej przewiało i tak samo na późniejszych zjazdach w dolinkach aż zacząłem szczękać zębami. Po drodze odkrywam zabytkowy drewniany kościół w Tomaszowicach - bardzo ładny. W okolicy jest też wart zobaczenia dworek. Powrót odbywa się z wiatrem w plecy, znaczy się od opolskiej, bo na jasnogórskiej wieje mi jeszcze taki boczny. W tej chwili jeden pas jest tam kończony i zamknięty dla ruchu, oczywiście nie dla roweru;) więc sobie nim śmigam w dół a potem poboczem, które jest całkiem szerokie i zapewnia niezły komfort jazdy, kolein nie ma na poboczu dużo, gorzej z masą małych kamyczków. Trochu kłopotu sprawia mi przednie koło zaplecione na słoneczko na lekkich i rozciągliwych szprychach sapim laser, mam nadzieję,że stan tego koła się unormuje. Na wyprawy i tak będę zakładał mocniejszy zestaw kół. Srebny Mocarz prawdopodobnie pójdzie pod młotek i zasili fundusz na modernizację Leśnego Tropiciela, który przeżyje drugą młodość :)
Na siennej nagle zaczyna mi ocierać tylne koło o hample. Zadowolony z posiadanych przy sobie kluczy zatrzymuje się i dokręcam konusy ciesząc się z tego,że jestem przygotowany na takie akcje łapania luzu na piaście. Ruszam dalej..i znowu kółko się chwieje. I jak grom uderza mnie myśl: pęknięta ośka! Schodzę z bajka i organoleptycznie potwierdzam diagnozę. Zasiadam ponownie na rumaka i bardzo delikatnie dojeżdżam do pracy informując,że odpuszczam robotę. I tak pogoda jest piękna i ruchu by nie było, więc rezygnuje z szybkiej naprawy w serwisie na rzecz zrobienia tego spokojnie w domu. Dotaczam się do jednego z pobliskich serwisów, częściowo prowadząc rower gdy tylne koło już tak tańczy,że ociera o ramę. Niestety mają za krótką ośkę. Wrzucam więc rower do tramwaju, otwieram gazetę i siedząc bokiem na ramie, oparty o okna tramwajki zagłębiam się w treści bikeboardu. W domu znajduje pasującą ośkę i podmieniam, przy okazji przeprowadzam serwis piasty wewnątrz. Zastanawia mnie słabe uszczelnienie tych piast starego typu i fakt, że przejeździłem na nich całą zimę, w śniegu i soli i w środku wcale nie są zabrudzone:]
Dziś było ok 15 stopni i śmigałem w krótkich spodenkach, nawet powrót po 21 odbyłem w nich. Do pracy jechałem z wiatrem, z powrotem pod wiatr. Na rynek wypełzli ludzie z wszelkich możliwych zakamarków i zakorkowali całkowicie grodzką, więc cały dzień uprawiałem slalom pomiędzy pachołkami - przechodniami. Pogoda słoneczna i piękna, więc ruch mały, momentami całkowity zastój. Ale jak na 9h jazdy w taki dzion to i tak coś tam uciułałem...:)
Na rynku w Krakowie miał się odbyć nielegalny pillow fight, czyli międzyuczelniana bitwa na poduszki i faktycznie odbyła się o 14! Specjalnie wsiadłem na Łowcę Wiatru i pognałem zobaczyć tę akcję. Rower jeździ jak szalony, pod wiatr leciałem ponad 30km/h. Śmiga się na nim prawie jak na kolarzówce. Pillow Fight był niesamowity - polecam filmiki na youtubie z tego wydarzenia. Potem jadę do kumpla na podgórze, który ostatnio skupuje co tydzień po 5 rowerków z Holandii, głównie stare szoski i holenderki, reguluje je i opycha na allegro. Szczególnie jedna maszyna mi wpada w oko, więc decyduje się pojechać z nim w następną sb na łowy na plac. Może coś wyhaczę dla siebie i limonka będzie miała kolegę;) A może i sam coś skupię i sprzedam potem,po naprawie;) Choć nie wiem czy mam czas na taką zabawę..ale jeden rowerek tygodniowo można by pogonić;) Come Back jakiś powolniejszy nieco, zastanawiam się czy to nie było złudzenie w pierwszą stronę,że jadę pod wiatr. W każdym razie na Łowcy jeździ się wyśmienicie, jedynie nieco plecy czuję po powrocie - chyba wsadziłem jednak za długi mostek..ma dł 130mm a dł poziomej rury ramy wynosi 58 cm przy wysokości 56cm. Wcześniej miałem mostek 110 mm i przy 20km przejechanych za jednym zamachem nic nie poczułem w plecach. Wysokośc raczej jest dobra, znacznie mniej agresywna niż w szosie i porównywalna do tej w Srebnym Mocarzu.
Z rana jest dość ruchliwie, potem wycisza się zupełnie i całe południe ubiega pod znakiem zastoju. Wieczorem ruch się z powrotem wzmaga. W sumie na koniec dnia wychodzę całkiem nieźle. Dochodzi dzisiaj do kilku dobrych akcji. Jedna była wynikiem niewiarygodnego zbiegu okoliczności. Przyjeżdżam do klienta a ten mi oznajmia, że niedawno przywieziono mu od nas zamówioną przez niego pizzę ale okazała się pomylona i że rzekomo ja miałem mu dowieźć tę dobrą. Ja nic o tym nie wiem a ponadto zachodzę w głowę jak to możliwe,że jakiś inny dostawca już tu był(zastanawiam się czy to aby nie prima aprilis). W tym momencie ktoś do mnie dzwoni, od razu domyślam się,że to od nas z placówki i że pewnie kierownik zaraz mnie poinformuje o tym,że klient ma dostać gratisowego placka. Ale nie...okazuje,że klient faktycznie dzwonił już do centrali(zamówienia przyjmowane są w Wawie i przekierowywane do nas) i zgłosil,ze otrzymał złego placka i w związku z tym kierownik pyta mnie czy nie pomyliłem placków...na co ja mu,że dopiero przecież co przyjechałem do klienta i stoję przed nim...a w plecaku mam pizzę zgodną z tym co widnieje na zamowieniu i z tym co zamawiał klient..Powstaje spora konsternacja i nikt nie wie o co chodzi. Klient upiera się,że ktoś od nas przywiózł mu zlego placka...na co ja mu mówię,że nie ma takiej opcji, bo jestem pierwszym i jedynym dostawcą który dzisiaj do niego wyjechał i przywożę mu właściwe zamówienie a skąd wytrzasnął tamtego placka to nie wiem. Oglądam ową pizzę uważnie i po pierwsze stwierdzam, że nie posiadamy takich pudełek jak ta w którym została przywieziona ta pizza a ponadto jeden ze składników jest krojony inaczej niż u nas, czyli innymi słowy, wykazuje,że to nie nasz produkt. Ale klienta to nie przekonuje. Jestem już bliski pożegnania się z klientem i anulowania zamówienia(za darmo mu przeciez nie dam pizzy a on nie zapłaci bo juz ponoć raz zapłacił..za tę pizzę nie wiadomo skąd..) gdy wpadam na zwariowany pomysł i pukam do sąsiadow z boku z zapytaniem czy nie zamawiali pizzy...i wszystko się wyjaśnia! Kilka minut przede mną był tu dostawca z innej pizzerii, pomylił numer i zamiast pod 23 zadzwonił pod 22...do naszego klienta, ktory też czekał na placka. Ten zapłacił i wziął pizzę przekonany,że to my go dostarczyliśmy...na dodatek zapłacił znacznie więcej niż tamta pizza kosztowała bo była ona prawie dwa razy tańsza od naszej...a dostawca cfaniak zgarnął kasę i się słowem nie odezwał,że to za dużo..nie wręczył kientowi paragonu? z nazwą pizzerii, pizzy i kwotą? jakiś nieuczciwy koleś...w każdym razie przeprowadzone dochodzenie pozwoliło odkręcić wszystko, mój klient odpsrzedał sąsiadom "ich" pizzę, przy czym został stratny bo oni mu zapłacili tyle ile mieli zapłacić a on dał za dużo temu ściemniaczowi wcześniej, potem wziął pizzę ode mnie...i nie dał nawet grosza napiwku po tej całej sytuacji. Nie usłyszałem również żadnego przepraszam za wywołanie całego zamieszania czy tez podziękowania za rozgryzienie sprawy - a straciłem tam ok 15-20 minut przez co kolejny klient otrzymał przestygniętą i spóźnioną pizzę...Niedość, ze koleś namotał to jeszcze suma sumarum nie umiał się nawet zachować. Masakra po prostu. Wina leżała zarówno po jego stronie jako jelenia jak i po stronie dostawcy, który chyba świadomie, przynajmniej po częsci, zrobił przekręt. Ja jak dzwonię do klienta...to zawsze przedstawiam się jako dostawca z dominium..i nie ma mowy o takiej pomyłce. Ponadto wręczam rachunek z wyszczegolnioną kwotą do zapłaty, nei ma tez więc mowy o naciąganiu. A do tego do rachunku dopięta jest nasza oferta a więc i nazwa firmy i logo które identyfikują firmę. Ale co tam. Nevermind. Polewę z tego chłopka mieliśmy na placówce przez cały wieczór. żałuję tylko,że się nie wywiedziałem od sąsiadów tego klienta o to z ktorej pizzeri zamawiali pizzę...chętnie bym tam przedzwonił i poprosił grzecznie, żeby następnym razem nie wprowadzali naszego klienta w błąd i nie wciskali mu placka, którego nie zamawiał i oszczędzili mi wyjaśniania całej sprawie. W gruncie rzecz gdybym nie kapnął się,że pewnie to miała być pizza dla sąsiadów to sprawa pozostałaby niewyjaśniona...i koleś nadal by tkwił w przeświadczeniu,że go oszukaliśmy...zawieźliśmy złą pizzę i jeszcze nie chcemy jej wymienić...:] Amen.
Wczoraj wskoczyłem wreszcie na swego nowego rumaka, w którym w końcu poustawiałem wszystko jak trzeba. Pretekstem było zaproszenie kumpla na męskiego grilla we dwójkę w jego miejscówce - przed domkiem:) Jak tylko wyjechałem z domu, okazało się,że z łańcuchem nadal dzieją się dziwne rzeczy pomimo,że podmieniłem sramowską spinkę 9rz na shimanowską..a myślałem,że to spinka jest winna zaczepianiu się na kółeczkach przerzutki i przez to szarpie mi całą przerzutkę naciągając wózek do przodu. Moje pomysły na przyczynę tego zjawiska się wyczerpały, więc udałem się do mud-serwisu, chłopak z obsługi od razu wiedział o co come on, dobrze znał temat i na miejscu zaradził problemowi, przy okazji wypytałem go o taką sytuację i jej zaradzanie, za co na końcu skasował mnie ciut więcej niż za samą usługę, żartując, że "cenna wiedza została przekazana". Jak najbardziej się z tym zgodziłem - w końcu wiedza kosztuje, a to czego się dowiedziałem faktycznie jest dość cenną wiedzą, bo sam nigdy bym nie wpadł na odkrycie takiego źrodła problemu;) Zdradzę tylko,że wszystkiemu winny był środkowy przedni blat i że zdarza się to dość często w silnie eksploatowanych napędach. A moja obecna korba XT w Łowcy Wiatru już była przeze mnie wcześniej katowana. Z serwisu jadę do Wojtka. Wreszcie mogę w pełni rozwinąć skrzydła Łowcy. Rower jedzie lekko i przyjemnie. Zdaje się w sumie sam jechać. Lekkie kółka, na w pół szosowe, na w pół trekkingowe skutkują dobrym przyspieszeniem, nawet na największym przednim blacie, którego nie zmieniam zatrzymując się na światłach. Jedynym przeszkadzającym mi mankamentem jest szeroka kierka - przyzwyczajony jestem do wąziutkiej w limonce, ale w turystyce potrzebna jest szersza jednak dla wygody oraz montażu różnego osprzętu. Kiera w Łowcy i tak została przeze mnie przycięta z 56 na 52 cm. Muszę zamontować jakąś lemondkę i będzie ok. Zresztą dyskomfort w związku z szerszym ułożeniem dłoni minie na pewno po kilku h jazdy - gdy przyzwyczaję się do innej pozycji. U Wojtusia witamy wiosnę w pięknym stylu, muza w ogrodzie, kiełbaski i cebula na grillu,banany posypane cukrem waniliowym(rozkosz) też na grillu, frytki w misce, browar w kufelku i słońce pod nami a my bez koszulek:) Łyknąłem dwa piwka, potem odczekałem ok 2-3h i grubo po 20 wyjechałem dopiero do domu. Ok 21 dojechałem pod blok i stwierdziłem,że jadę pokręcić jeszcze w moje ulubione, pobliskie miejsce - nad zalew nowohucki. Lubię tam jeździć w kółko...bo nie muszę stawać na żadnych światłach, zatrzymywać się przed samochodami ani śledzić ruchu ulicznego, jedynie co jakiś czas wymijam biegających/spacerujących w koło zalewu. Mogę więc sobie beztrosko rozmyślać nad wieloma sprawami nie skupiając się na drodze, którą znam na pamięć. Ponadto to bardzo przyjemne miejsce dla mnie. No i widok ślicznych, wysportowanych dziewczyn które się tam joggingują - coś pięknego;) Węższy obwód wokół zalewu wynosi 1300m, jadąc szerszym pierścieniem wykręca się 1500m. To miejsce to taka moja chilloutownia, coś w rodzaju samotni w której oddaje się swoim myślom a nogi same kręcą.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)