Wpisy archiwalne w kategorii

Miasto

Dystans całkowity:22371.22 km (w terenie 5.00 km; 0.02%)
Czas w ruchu:146:11
Średnia prędkość:22.80 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Liczba aktywności:418
Średnio na aktywność:53.52 km i 2h 00m
Więcej statystyk

Eskortując Justynkę na dworzec.

Wtorek, 3 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Eskortuje Justynkę na dworzec, kupujemy tickety i w ekspresowym tempie urządzamy sobie szaleńczy bieg wokół rynku, po różnych, jeszcze niepokazanych Jej atrakcjach. Niestety brakło na wszystko czasu..i czuję ogromny niedosyt,że nie zdołałem Jej pokazać tak wielu wspaniałych miejsc w Krakowie. Macham jej na pożegnanie i patrzę jak odjeżdża..tym razem nie rowerem a pociągiem. Odwracam się i widzę sakwiarza na peronie z skawami mainstreama, wersją tańszą, bez klap - czyli modelem, którego kupnem jestem zainteresowany. Oglądam je na żywo, dowiaduje się,że mają za sobę 3 sezony i nic im nie dolega. Sztywne, niepoprzebijane itd. Utwierdza mnie to w decyzji o zakupie - poza tym prezentują się fajnie, lepiej niż moje, już mocno zużyte crosso Big Dry.
Zaczyna padać deszcz a ja wracam do domu i pomimo wodospadu spadającego mi na łeb w mojej duszy świeci słońce bo przepełnia je multum miłych wspomnień z weekendu majowego.

Do pracy a potem do Niepołomic.

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(0)
Rano jadę do pracy, potem wracam, połykam w domu obiad i jadę do Niepołomic po Justynę, która cały dzień błąka się samotnie po okolicy Bochni i Niepołomic. Ponieważ trwa weekend majowy to korzystam z bardzo nielubianej normalnie przeze mnie głównej drogi - Igołomskiej i lecę nią a potem wyciąską street prosto pod zamek w niepołomicach, przed, którym w parku regeneruje siły Justine po przebytych 95km, marzy jej się obiad, bo nigdzie po drodze nie napotkała żadnego otwartego baru. Siada mi na kole i kierujemy się na nową hutę, miejsce mojego zamieszkania. Po drodze wstępujemy do bardzo klimatycznego miejsca przy Igołomskiej - Baru"Kantyna" utrzymanego w wojskowym stylu. Kierują się tam, żartuje sobie złośliwie z Justyny, że zabieram ją w miejsce,gdzie dostanie swoją ulubioną grochówkę(na rajdzie nie chciała jej jeść:P) - przekorne stworzenie oczywiście zamawia zatem grochówkę(ułańska fantazja again^^) a ja wybieram zupę smoka, która okazuje się czymś ala gulasz plus inne farfocle typu czerwona fasola, kukurydza itd - ogólnie łyżka wbita w zupę stoi! Żebym zionął jak ten smok to oczywiście w zupie kąpie się spora ilośc chili która skutecznie wentyluje mi mój przytkany, zakatarzony po ostatniej, deszczowej jeździe nos. Zupa pyszna, pożywna i jeszcze lecznicza. Wybór Justyny, okazuje się niegorszy, bo nawet ona zjada tę grochówkę z wielkim smakiem - trzeba przyznać,ze jest świetnie doprawiona. Po napchaniu bebzonów rozmawiamy z wygadanym właścicielem pubu, który niewątpliwie jest nietuzinkowy i sam sobą przyciąga klientów, oraz swoimi zupami. Potem lecimy do domu, po drodze montujemy Justynie lampkę z tyłu i gubimy moją flagę piracką, której rano nie ma przy rowerze. Podczas krótkiego postoju na stacji benzynowej(Waćpanna Justyna raczyła korzystać z tamtejszej ubikjacji) mam okazję poprosić ją do tańca, gdy z postawionego obok nas merca, którego właściciel wlazł do środka stacji, dobiegają nas weselne hity :] Zaliczamy kilka obrotów, po czym właściciel mersia odjeżdża z piskiem opon. A działo się to na stacji w pleszowie, w miejscu, gdzie odpoczywał niegdyś kościuszko z wojskami, o czym informuje nas tabliczka. Może też korzystał z ubikacji;)

Zwiedzanie Krakowa z moim gościem - Justynką.

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Na rynek, po rynku, na zakrzówek a potem do kamieniołomu Liban, poprzez podgórze. Na koniec nowa huta, opactwo cystersów w mogile i zalew nowohucki.
I wiele innych. Na rynku kupuje pizzę, którą pizzer mi tuninguje po znajomości i otrzymujemy takiego placka, że pomimo głodu po jeździe nie dajemy mu rady. A jest naprawdę smakowity. Przechodnie wpatrują się w niego ze zdziwieniem a jedna babka nawet pyta gdzie można dostać takie cudo ^^
O zwiedzaniu sporo można by pisać..ale nie będę tu pisał książki o architekturze:) W Każdym razie rower to świetny sposób przemieszczania si podczas zwiedzania Krakowa. Dzięki tej wycieczce odkrywam wiele miejsc na nowo, oraz poznaje kilka nowych miejsc. Na nowo zakochuje się w magicznej atmosferze Krakowa, robię masę zdjęć różnych detali..
Prognozy zapowiadają deszcz na cały dzion, rano leje bez przerwy, my się leniwie zbieramy w tym czasie, gdy wychodzimy z domu to już nie pada..i pomimo,że cały dzień oczekujemy ponownego ataku wody z nieba..to do końca dnia już nie pada! :)
W Libanie jestem pierwszy raz - jest to opuszczony kamieniołom, zarośnięty z zardzewiałymi maszynami, bardzo klimatyczne miejsce, włazimy tam oczywiście przez dziurę w ogrodzeniu i przedzieramy się przez jakieś haszcze. Miejsce jest naprawdę przyciągające.
Cały dzień jeżdżę na limonce, pomimo,że jest to singiel to daje radę i na podjaździkach( np. na podgórzu, od kościoła przy rynku podgórskim do fortu i w wielu innych miejscach) jak i cienkie gumy dają radę na łąkach, haszczach, korzeniach itd. Limona to jednak twardziel;)

Rajd do Trzebinii

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Rano jadę odebrać taką jedną dziewuszkę z dworca, jedziemy na rynek, zostawiamy jej bagaż u mnie w pracy i jedziemy na błonia na zapisy na rajd, potem robimy mały come back, żeby jeszcze rzucić okiem na rynek i skorzystać z toilet przed drogą i w ostatniej chwili wracamy na start i ostatnim rzutem na taśmę podczepiamy się pod sam koniec kolumny rowerzystów. Na początku jest bardzo ciasno, jedziemy w tłoku, więc lawirujemy pomiędzy innymi cyklistami i przeciskamy się do przodu, po drodze ucinam kilka krótkich pogawędek z nieznajomymi rowerzystami oraz pozdrawiam kilku napotkanych znajomych rowerzystów. Systematycznie przesuwamy się na przód kolumny aż stawka się nieco rozciąga, na wysokości Kryspinowa można już spokojnie wyprzedzać cały sznur rajdowiczów jadąc lewym pasem, blisko całej kolumny i ustępując miejsca sporadycznym samochodom. Pojawia się pierwsze (i w sumie ostatnie) kilka pagórków - dla Justyny pochodzącej z okolicy Białegostoku to całkowita nowość, dla mnie, krakusa, to ledwo zauważalne kopki, dla niej podjazdy, ale ku mojemu zdumieniu bardzo dobrze sobie radzi. Przestrzegam ja co prawda, żeby się nie forsowała zbytnio, bo wiem, że dotychczas nie jeździła zbyt często na wycieczki o dystansie w okolicy 100km i nie wiadomo jak jej organizm to zniesie. Potem okazuje się,że moja troska była całkowicie zbyteczna. Gdy wjeżdżamy do Puszczy Dulowskiej każdy jedzie sobie już swoim tempem, ludzie chętnie korzystają z przyjemnych miejsc postojowych, ławeczek, cykają fotki i wciągają kanapki - kilkakrotnie pytam Justine czy chce sobie złapać oddech przystając, ale dziewoja okazuje się zacięta i ani się jej widzą jakieś tam postoje! Pierwotny plan był taki,że w trakcie rajdu odskoczę od niej i sobie pognam do przodu wyżywając się, ale rozmawia nam się tak fajnie,że postanawiam umilać(uprzykrzać?) jej jazdę swoim gadulstwem aż do końca rajdu, który następuje zaskakująco szybko, oboje jesteśmy mocno zdziwieni, że to już i czujemy jakiś taki niedosyt. Na budziku mam 64m(sam rajd liczy 50km). Poza tym tempo jazdy Justyny bardzo mile mnie zaskakuje , prawie cały czas mamy na budzikach ok 30km/h(po gruntowej drodze), przy czym pcha nas delikatny zefirek.
Na miejscu wciągamy rajdową grochówę i tankujemy rajdową wodę. Czas umilają występy dzieciaków, które nie dość, że są słodkie, to naprawdę ładnie śpiewają, jedna dziewczynka ma piękną barwę głosu, inna zaś ogromną siłę głosu. Nagrywam nawet aparatem foto krótkie wycinki ich występów. W tym roku w rajdzie wzięło udział 641 osób, głównie z Kraka i Katowic. W oczy rzuca się spora grupa bikoholików, jest kilka osób z rowerowania.pl oraz jakaś grupka w koszulkach enduro69 czy jakoś tak.
Ludzie z zaciekawniem rzucają spojrzenia na Łowcę Wiatru, czasem ktoś nawet przystaje przy nim i wykręca łepetynę przyglądając się poszczególnym częściom. Niewątpliwie łechce to moją dumę, jako jego twórcy od gołej ramy;)
Losowanie nagród się kończy i zaczyna kropić deszcz. Wszyscy nagle, w jakimś, szalonym, owczym pędzie się zbierają i odjeżdżają pomimo,że prowadzący nadal przekazuje pewne informacje przez mikrofon. Trochę to taki brak szacunku dla organizatora i jego wysiłku, no, ale cóż. A przecież było masę miejsca, żeby się schować...nie mówiąc o tym, że to tylko jakieś kropienie. Wszyscy się rozpierzchli a my udajemy się na tyły dworku w Młoszowej, przed którym odbył się finał rajdu. W wysokiej trawie pozostawiamy ślady naszych kół, które są jedynymi - wynika z tego,że nikomu spośród 641 osób nie przyszło do głowy zwiedzić tego cudnego miejsca. Widocznie tylko my jesteśmy tacy ciekawi świata i miejsc. A widok z tyłu nas zachwyca i przechodzi nasze oczekiwania. Ogromne, wysokie drzewa na tle rozległem polany tworzą widok niczym z obrazu a zarówno cała forma pałacyku jak i małe detale tworzą z niego bardzo wdzięczny obiekt fotografowania. Obok polany leży bardzo ładna kompozycja z samoistnie poprzewracanych i zarośniętych kamieni. Cykamy fotki gdzie się da, ponadto obfotografowujemy nasze maszyny na tle najładniejszych scenografii. Cykam też Justynie fotę na balkoniku pałacyku, bo wszakże każda księżniczka powinna mieć swój zamek, chociażby na fotce:)
Powoli mżawka przeistacza się w deszcz. Pytam Justynę czy chce się schować - ale w odpowiedzi słyszę"Jedziemy" :D Niezaprzeczalnie stworzenie to należy do istot o ułańskiej fantazji, w końcu mieszka przy samej, wschodniej granicy. Ruszamy więc w drogę powrotną, pod wiatr, tym razem, asfaltową 79, lecącą aż do Kraka. Deszcz się wzmaga. Po 20 minut osiągam stan krytyczny, całkowitego przemoczenia, okazuje się,że moja kurtka milo na membranie gelantos całkowicie utraciła wodoodporne właściwości w skutek częstego(niestety koniecznego w mojej wcześniejszej pracy) prania. Czuje się jakbym wpadł do jeziora i osiągam swoisty stan ducha w którym już wszystko Ci jedno:D Uśmiechnięci od ucha do ucha, z dziwną niewytłumaczalną radością dzieci pedałemy sobie wesoło. Na przystankach co jakiś czas widzimy jakichś rowerzystów, którzy zwątpili i schowali się pod wiatę. Nasze uśmiechnięte gęby w zestawieniu z brakiem błotników, nakrycia głowy itd budzą w mijanych ludziach pozytywne wibracje. Deszcz przechodzi w ulewę, widocznośc się znacznie ogranicza, szybko spadające krople bombardują twarz prawie jak małe kostki lodu. Jedziemy dalej. Przybywa wody na drogach, robi się niebezpiecznie, kałuże są coraz głębsze i dziurawe odcinki w przejeżdżanych wioskach mogą skrywać spore dziury pod breją kałuży - przy naszej prędkości - często znacznie ponad 30km/h jest to dość niebezpieczne(już raz w zimie się katapultowałem w ten sposób wybijając w górę niczym Małysz z progu). Na szczęście nie zaliczamy żadnego upadku, natomiast mocno wyziębiamy organizmy - rzęsista ulewa oraz wiatr czołowy skutecznie pozbywają nas naszego ciepła. Na szybkim postoku dopijamy resztę kawy z termosu(chwała mi za to,że w 30 stopniowy upał zabrałem ją ze sobą:P ) i połykamy tabliczkę czekolady oraz banana. I lecimy dalej. Widoczność gówniana nawet jak na rower, ale udaje nam się szczęśliwie dojechać do Kraja. Po drodze zaliczam kałuże w której mało a nie potrzebowałbym peryskopu, całe pedały zanurzają mi się w mętnej otchłani wody.
W Krakowie odbieramy bagaż Justyny i bez przestoju, przemarznięci na kość jedziemy do mnie.
Po drodze okazuje się,że licznik z lidla to jednak nie to samo co sigma i przestaje mi działać, tak więc przejechany dystans szacuje niestety na podstawie wskazaniach licznika Justyny oraz pamiętanego dystansu, który miałem w samej Młoszowie. Szkoda...bo ciekaw jestem średniej bardzo.

Do pracy.

Piątek, 29 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
W drodze powrotnej wypatruje mnie ze swojego dostawczaka kumpela, która niedawno otworzyła własną firmię ogrodniczą i wraca od klienta - zaprasza mnie z rowerem do samochodu i proponuje,że pojedziemy do mnie autem pogadać, zapraszam ją więc na obiad i zyskuje podwózkę do domu:]

Do pracy i z powrotem.

Środa, 27 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
W jedną i w drugą stronę pod wiatr, bo jego kierunek zmienił się w ciągu dnia. Jakże miło z jego strony :]

Lany Poniedziałek

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Dzion w pracy, zamiast standardowo 6 dostawców na zmianie było nas trzech, ruch był, powiedziałbym: zadowalający, coś udało się wyjeździć, jak na drugi dzion świąt to nie ma co narzekać. Przed pracą podjechałem jeszcze do psiaków kumpla i przeprowadziłem standardową procedurę karmienia i przegonienia po ogrodzie za piłką oraz wygłaskania. W sumie poprawia mi to humor z rana.

Jak na lany poniedziałek przystało, z nieba sączyła się woda ale spodziewałem się silniejszych opadów, w sumie deszcz przyatakował tak naprawdę tylko raz i przymusił mnie do ubrania moich przeciwdeszczowych gatek. Potem już się w nie wślizgiwałem, miałem na sobie ultracienkie dresiki trekkingowe które momentalnie wysychają pod wpływem temp. ciała, więc na takie tam kropienie były w sam raz.
Na św. Wawrzyńca jakiś blachosmrodziarz cofał na wstecznym na pełnym gazie i w deszczu pewnie mnie nie widział, odbiłem w bok i tylne koło wpadło w poślig na mokrej szynie, na szczęście skończyło się bez upadku. Ogólnie było dzisiaj ślisko i kilka razy zatańczyłem rowerem, więc jeździłem dość zachowawczo bo i szosowe hample nie zbyt skuteczne i stosunkowo cienkie gumy(32mm) nie zbyt przyczepne na tafli wody.
Przedni błotnik, który sam przerabiałem spisał się natomiast perfekcyjnie, na buty nie poleciała mi ani jedna kropla spod przedniej opony:)

Deszczowa przejażdżka.

Niedziela, 24 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Od rana z nieba leje jakby się u góry komuś łazienka zalewała, z nieba momentami spada istny wodospad na ziemię. Niestety muszę jechać nakarmić psy kumpla a żołądek pełen świątecznych smakołyków oraz padający deszcz skutecznie odbierają mi na to chęci. W końcu ok 17 zbieram się w sobie i z ociężałym bandziochem toczę się w kierunku jego domu. Jadę na limonce bo w przeciwieństwie do łowcy ma zamontowany przedni błotnik. W drodze dopada mnie deszcz. Na miejscu wypuszczam psiaki, przeganiam je w kroplach deszczu nieco po ogrodzie za piłką, daje im wyżerkę i chowam się do środka przed deszczem. Dźwięki kapiącej z nieba wody działają na mnie usypiająco...i gdy nagle otwieram oczy jest już 21 :] Zaganiam czworonogi do domu i wlekę się w deszczu do domu. Marzę o łóżku.

Przedświąteczne sprawunki.

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Najpierw pojechałem na grób bardzo bliskiej mi osoby na Grębałów, potem po donicę na bluszcz który puszcze na ścianie balkonu a następnie na biały prądnik nakarmić i wyprowadzić psy podczas świątecznej nieobecności kumpla - ich właściciela.