W pierwszą stronę jadę leniwie, jakiś taki mam humor, że nie chce mi się śpieszyć i jadę sobie na chilloucie. W drodze powrotnej napotykam kolarza na pomarańczowej szosówce, nieco retro, na hamulcach miche. Ruszam szybciej na światłach i widząc,że siada mi na kole, dociskam tempo, po pewnym czasie wyprzedza mnie, podpczepiam się pod niego i lecimy 40-45km/h. Na podjeździe na wiadukt przy aleji 29 listopada oskakuje mi - jednak szosa to nie to co trekking z dwoma sakwami po bokach, ale na zjeździe z wiaduktu ewidentnie czeka na mnie i pozwala się dogonić i podczepić nadal. Ten bardzo życzliwy gest zostaje doceniony przeze mnie. Potem jedziemy chwilę obok siebie i gadamy ze sobą pomimo protestów pajaców z samochodów(są 3 pasy a my zajmujemy jeden a ruch nie jest duży) . Okazuje się,że jest z Rząski i jedzie do panny z centrum C(obok mnie), posiada też trekkinga i kiedyś jeździł na tygodniowe wyprawy. Niesety nie ma bikestats, ale gdyby ktoś znał człowieka to proszę pozdrowić ;)
Eskortuje Justynkę na dworzec, kupujemy tickety i w ekspresowym tempie urządzamy sobie szaleńczy bieg wokół rynku, po różnych, jeszcze niepokazanych Jej atrakcjach. Niestety brakło na wszystko czasu..i czuję ogromny niedosyt,że nie zdołałem Jej pokazać tak wielu wspaniałych miejsc w Krakowie. Macham jej na pożegnanie i patrzę jak odjeżdża..tym razem nie rowerem a pociągiem. Odwracam się i widzę sakwiarza na peronie z skawami mainstreama, wersją tańszą, bez klap - czyli modelem, którego kupnem jestem zainteresowany. Oglądam je na żywo, dowiaduje się,że mają za sobę 3 sezony i nic im nie dolega. Sztywne, niepoprzebijane itd. Utwierdza mnie to w decyzji o zakupie - poza tym prezentują się fajnie, lepiej niż moje, już mocno zużyte crosso Big Dry. Zaczyna padać deszcz a ja wracam do domu i pomimo wodospadu spadającego mi na łeb w mojej duszy świeci słońce bo przepełnia je multum miłych wspomnień z weekendu majowego.
Rano jadę do pracy, potem wracam, połykam w domu obiad i jadę do Niepołomic po Justynę, która cały dzień błąka się samotnie po okolicy Bochni i Niepołomic. Ponieważ trwa weekend majowy to korzystam z bardzo nielubianej normalnie przeze mnie głównej drogi - Igołomskiej i lecę nią a potem wyciąską street prosto pod zamek w niepołomicach, przed, którym w parku regeneruje siły Justine po przebytych 95km, marzy jej się obiad, bo nigdzie po drodze nie napotkała żadnego otwartego baru. Siada mi na kole i kierujemy się na nową hutę, miejsce mojego zamieszkania. Po drodze wstępujemy do bardzo klimatycznego miejsca przy Igołomskiej - Baru"Kantyna" utrzymanego w wojskowym stylu. Kierują się tam, żartuje sobie złośliwie z Justyny, że zabieram ją w miejsce,gdzie dostanie swoją ulubioną grochówkę(na rajdzie nie chciała jej jeść:P) - przekorne stworzenie oczywiście zamawia zatem grochówkę(ułańska fantazja again^^) a ja wybieram zupę smoka, która okazuje się czymś ala gulasz plus inne farfocle typu czerwona fasola, kukurydza itd - ogólnie łyżka wbita w zupę stoi! Żebym zionął jak ten smok to oczywiście w zupie kąpie się spora ilośc chili która skutecznie wentyluje mi mój przytkany, zakatarzony po ostatniej, deszczowej jeździe nos. Zupa pyszna, pożywna i jeszcze lecznicza. Wybór Justyny, okazuje się niegorszy, bo nawet ona zjada tę grochówkę z wielkim smakiem - trzeba przyznać,ze jest świetnie doprawiona. Po napchaniu bebzonów rozmawiamy z wygadanym właścicielem pubu, który niewątpliwie jest nietuzinkowy i sam sobą przyciąga klientów, oraz swoimi zupami. Potem lecimy do domu, po drodze montujemy Justynie lampkę z tyłu i gubimy moją flagę piracką, której rano nie ma przy rowerze. Podczas krótkiego postoju na stacji benzynowej(Waćpanna Justyna raczyła korzystać z tamtejszej ubikjacji) mam okazję poprosić ją do tańca, gdy z postawionego obok nas merca, którego właściciel wlazł do środka stacji, dobiegają nas weselne hity :] Zaliczamy kilka obrotów, po czym właściciel mersia odjeżdża z piskiem opon. A działo się to na stacji w pleszowie, w miejscu, gdzie odpoczywał niegdyś kościuszko z wojskami, o czym informuje nas tabliczka. Może też korzystał z ubikacji;)
Na rynek, po rynku, na zakrzówek a potem do kamieniołomu Liban, poprzez podgórze. Na koniec nowa huta, opactwo cystersów w mogile i zalew nowohucki. I wiele innych. Na rynku kupuje pizzę, którą pizzer mi tuninguje po znajomości i otrzymujemy takiego placka, że pomimo głodu po jeździe nie dajemy mu rady. A jest naprawdę smakowity. Przechodnie wpatrują się w niego ze zdziwieniem a jedna babka nawet pyta gdzie można dostać takie cudo ^^ O zwiedzaniu sporo można by pisać..ale nie będę tu pisał książki o architekturze:) W Każdym razie rower to świetny sposób przemieszczania si podczas zwiedzania Krakowa. Dzięki tej wycieczce odkrywam wiele miejsc na nowo, oraz poznaje kilka nowych miejsc. Na nowo zakochuje się w magicznej atmosferze Krakowa, robię masę zdjęć różnych detali.. Prognozy zapowiadają deszcz na cały dzion, rano leje bez przerwy, my się leniwie zbieramy w tym czasie, gdy wychodzimy z domu to już nie pada..i pomimo,że cały dzień oczekujemy ponownego ataku wody z nieba..to do końca dnia już nie pada! :) W Libanie jestem pierwszy raz - jest to opuszczony kamieniołom, zarośnięty z zardzewiałymi maszynami, bardzo klimatyczne miejsce, włazimy tam oczywiście przez dziurę w ogrodzeniu i przedzieramy się przez jakieś haszcze. Miejsce jest naprawdę przyciągające. Cały dzień jeżdżę na limonce, pomimo,że jest to singiel to daje radę i na podjaździkach( np. na podgórzu, od kościoła przy rynku podgórskim do fortu i w wielu innych miejscach) jak i cienkie gumy dają radę na łąkach, haszczach, korzeniach itd. Limona to jednak twardziel;)
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)