W drodze powrotnej łapię kapcia(dżisys kiedy ja ostatni raz łatałem dętkę?). Wyjmuje zestaw naprawczy, łatam dętkę, wsadzam w oponę, zakładam koło, próbuje napompować oponę...i dupa, chociaż jeszcze przed chwilą się pompowała. Prawdopodobni wyłamał się ten lipny dzyndzel wystający z włoskiego wentylka, który uwielbia się wyłamywać. Nie nawidzę tych dziadowskich szosowych wentylków:/ Nakładam na niego przejściówkę na samochodowy - mam ją zawsze w portfelu, ale i w ten sposób dupa. Doprowadzam rower do najbliższego domu i jak to na wiosce, okazuje się, że mają własny kompresor. Nabijam oponę na kamień...ale słyszę,że powietrze schodzi przez wentyl. A niech go. Badziew się wyłamał podczas próby pompowania. Dochodzę na przystanek i kwitnę tam pół godziny czekając na autobus, który potem stoi w korku kolejne pół godziny, na szczęście mam mp3 pleyaka, zamykam oczy i się chilloutuje całkowicie się nie przejmując marnowaniem czasu. Po prostu zażywam odpoczynku. Wysiadam w bronowicach,podjeżdżam tramem 4 przystanki i idę do rowerowego, kupuje dętkę z wentylkiem schrader(samochodowy), chce ją założyć i znowu dupa. Otwór na wentyl w obręczy jest za wąski. Poddaje się, wsiadam do tramwajki i jadę do domu. Następnego dnia rozwiercam otwór i zakładam dętkę. Nigdy więcej wentylków presta, mam z nimi same złe przejścia. Pieprzyć je.
Rano odbywam małego tripa do Luboczy za Hutę Sendzimira, eskortuje tam kumpla, który ma tam sprawę do załatwienia a nie zna okolicy, następnie odbywamy short przejażdżkę po hucie pod tytułem " Nie taka straszna nowa huta jak ją malują", pokazuje ziomkowi mniej znane oblicze tej złą sławą owianej dzielnicy. Wieczorem lecę na szybkości do centrum zawieść koledze z pracy sakwy crosso twist, które zdecydował się ode mnie odkupić. I równie szybko wracam na chatę kończyć porządki na balkonie po całodziennym mazianiu tam wałkiem i pędzlem. W drodze powrotnej kręci mi się fenomenalnie, uświadamiam sobie w trakcie jazdy, że pierwszy raz w tym roku jadę w krótkich spodenkach ! Do tej pory jedynie jeździłem w takich ultracienkich spodniach trekkingowych, ale ani razu w krótkich. Przyjemność z jazdy jest nieporównywalnie większa. Ach ta Wiosna! Na reszcie pszyszła:)
Rano podbijam najpierw na Borek Fałęcki gdzie odbieram nabyty poprzez allegro namiot Coleman Rigel X2 - o fenomenalnej wadze 960 gram! Mój nowy nabytek na wyprawy:) Potem lecę do pizzeri i zapycham przez cały dzień, żeby choć w części odrobić kosztowny zakup;)
Lemondka sprawdza się bajecznie:) Coraz lepiej mi się na niej jeździ, zacząłem już najeżdżać rowerem na dziury i koleiny mając wąski chwyt i czuję się pewnie na chwile obecną jadąc oparty na niej. Niewątpliwie sylwetka mojej osoby rozpostarta na lemondce przyciąga spojrzenia gapiów - przechodniów, nie sposób tego nie przyuważyć:) A niech sobie myślą,że jakiś pro jedzie;) Fajnie obserwuje się zmiany temperatury wskazywane przez termometr w zależności od prędkości jazdy:D Bieżący odczyt pozwala poznać temperaturę odczuwalną...chociaż podczas jazdy temperatura odczuwalna jest deczko subiektywna bo gdy dojeżdżam do domu to zazwyczaj ocieram pot z czoła...;)
W dolinki podkrakowskie i z powrotem. Czwartkowy dzień odpoczynkowy, mniejszy wiatr, zregenerowany szlifierką środkowy blat i przyzwyczajenie do lemondki i idące za tym jej częstsze używanie zaowocowały całkiem ładną średnią.
A dzion spędziłem na upgradowaniu Łowcy. Zregenerowałem środkową tarczę nadając ząbkom pierwotny kształt, założyłem nowy licznik, zamontowałem tylny błotnik, zmodyfikowałem lemondkę oraz dorobiłem jej poprzeczkę(z cienkiej, metalowej rury od kija ze starej miotły) na której znajduje się teraz licznik oraz sygnalizacyjna przednia lampka - shot. Jest jeszcze miejsce na lampkę oświetlającą drogę, którą skieruje w dół i będę używał tylko w ciemnych miejscach. Rurkę zamontowałem nacinając ją poprzecznie, tak, żeby nachodziła na rurki lemondki wyciętymi otworami, potem zzipowałem i obkleiłem izolacyjną dla estetyki. Przy okazji rurki lemondki też obkleiłem izolacyjną, żeby karbonowy wzór nie rzucał się niepotrzebnie w oczy na wyprawach.
Szybki przelot jasnogórską a potem przez miasto conradem, opolską, bora komorowskim itd. Delikatny wiatr w plecy. Nieco wcześniej padało(dlatego skorzystałem z podwózki busem) i podczas późniejszej jazdy moczy mi całego dupsztala bo nie mam błotników w Łowcy. Nogawki też nasiąkają dość szybko a buty spd accenta stają się momentalnie całe mokre :) Na szczęście jest ciepło i zmoczone ciuchy mi nie przeszkadzają w ogóle. Gorzej z tym,że rower znów się cały zapaprał :] Będę musiał niestety oszpecić Łowcę Wiatru błotnikami bo obecnie jest łowcą deszczu i błota.
Piździelczy wiatr w ryło w pierwszą stronę. Omal mi łba nie urwało. Ale za to wiatr skradł mi gąbkę z podłokietnika od lemondki - widocznie klej ze starości zwietrzał..i gąbkę wywiało hen! Pomimo to próbuje oprzeć na niej łokcie, ale pizga tak,że zbytnio mną chwieje - nie czuje się jeszcze zbyt pewnie jadąc w wąskim chwycie, rezygnuje zatem z tego sposobu, zaciskam zęby(coby much nie połykać) i pedałuje dziarsko a wiatr usilnie próbuje mnie oskalpować z włosów. Wszystkie podjazdy w dolinkach robię na największym blacie z przodu(48z) bo średnia tarczka szwankuje(haczy mi na niej łańcuch i ząbki z zadziorem ją ciągną) a na najmnniejszą mi się nie chce zrzucać, więc piłuje podjazdy na stojaka niczym na finiszu;) Przednie kółko z zaplotem na słoneczko na rozciągliwych sapim laser uspokoiło się i jest stabilne, na razie nie straszne mu małe wertepy i uliczne dziurzyska. W drodze powrotnej wiatr słabnie i nie mogę sobie odbić szybką jazdą za frajer za poranne zmaganie się z wiatrem. I gdzie tu sprawiedliwość. Na pocieszenie wyprzedzam trzy autobusy, w tym pośpieszne 502 i to poprawia mi humor;)
Wietrznie. Ruch nawet, nawet. Byłem w robótce tylko 8h, ale po samych kilosach widać,że nie było źle jak na niedzielę czyli w dzień rodzinnego rosołu i schaboszczaka. Limonka otrzymała nowe klamki - bmxowe i świetnie się sprawdzają z szosowymi hamplami klasycznymi, w końcu mogę nawet zblokować koło;)
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)