Rano pięknie świeci słońce i pomimo ujemnej temperatury jest istnie wiosennie, więc nie chcąc tracić tak pięknej pogody, decyduje się zawitać w Tyńcu u Benedyktynów, wszakże jest niedziela, więc do kościoła można zajrzeć:)
Jadę bulwarami wiślanymi, mam wiaterek w plecy, nie śpieszę się, jadę rekreacyjnie i podziwiam świat. Po drodze, w okolicy mostu grunwaldzkiego cykam kilka fotek Wawelu, nieba, limonki na tle Wawelu oraz uwieczniam swoje ciekawe odbicie w szybie, na którym widać trzy moje sylwetki, nieco poprzesuwane względem siebie. Niestety na razie mam problem z założeniem konta na bikephoto, wygenerowane hasła nie działają..ale może jakoś potem dodam te fotty i te zrobione później.
Po obfotografowaniu świata, ruszam dalej przed siebie bulwarami, na ogonie siada mi dwóch gości w strojach pro - zastanawiam się po co im one i dochodzę do wniosku, że chyba tylko dla lansu :] Chociaż przy takim wietrze opór powietrza wzrasta, więc obcisłe ciuchy...pewnie dodają im te całe pół kilosa prędkości :]
Gdy wyskakuje na ulicę z bulwarów to moi tropiciele gdzieś znikają, widocznie zjeżdżają z powrotem na ścieżkę w miejscu o którym zapomniałem. Wiaterek dalej delikatnie mnie pcha a ja nieśpiesznie jadę 30km/h i oddaję się rozmyślaniom.
W pewnym momencie z daleka rozpoznaje pewien czarno-czerwony polar i szeroko się uśmiecham bo z naprzeciwka nadciąga starszy znajomek, poznany kiedyś na rajdzie do Młoszowej. Przystajemy i sypią się tematy, potem następuje wymiana zapodzianych numerów tel. Mariusz jak się okazuje nie ma z kim jeździć bo nikt już nie chce z nim pomykać, swoich znajomych już zajechał:) Obiecuje mu wspólne wypady. Robi się późno, więc rezygnuje z odwiedzenia braciszków i nawracam.
Na placówkę dojeżdżam mając 30km na liczniku, czyli od mostu grunwaldzkiego zrobiłem ok 10km w stronę Tyńca a potem powrót. W drodze powrotnej mocniej naciskam już na pedały i zmagam się z wiatrem walcząc o utrzymanie tempa 25km/h.
W robie nudy na pudy, przez 9h realizuje 10 zamówień..gdy normą są dwa wyjazdy na godzinę. Więcej dzisiaj się nagadałem ze spotkanymi znajomymi niż narozwoziłem placków.
Najpierw napotykam się na kumpla z koła PTTKu(Jonka, który objechał rowerem Rumunię) gdy mknie karmelicką na swoim XC. Ponoć nawet dzwonił do mnie na kom z info,że wybiera się na przejażdżkę. Odeskortowuje mnie pod placówkę, pod którą prowadzimy dłuższą rozmowę. Jego XC ma z przodu tarcze, z tyłu V-ke i może właśnie też skorzystam z tego rozwiązania. Rozmowa kończy się obietnicą wspólnego wyjścia na browar.
Chwilę potem spotykam dawną kumpelę ze studiów:) Standardowa gatka co u kogo się dzieje, il kto ma dzieci i ile żon/mężów. Rytualna wymiana nr tel również następuje.
Chwilę potem napotykam na swej drodze świetną kumpelą - Martuchnę B. wraz z jej drugą, równie sympatyczną, jak się okazuje, połowką, której wcześniej nei poznałej. Jej Boy porusza się na cruiserze - pierwszy raz spotykam kogoś posiadającego taką własną maszynę. Dosiadam go i robię rundkę próbną:) Wygodnie bardzo - jak na choperze. Ale zakręcanie jest dość miejscochłonne bo kierownica - jaskółka zajmuje pół szerokości jezdni. Umawiam się z nimi na piwko na jutro(w zasadzie na dzisiaj) wieczór do klubu w którym znajoma jest dj'ką. Fajnie widzieć Martę szczęśliwą i w dobrych rękach. Dosłownie.
Tego samego dnia spotykam kolejną(czwartą już tego dnia) rowerową osobę - Jolę, jedyną dziewczyną spośród tych, które znam, która na górskich oponach na MTB utrzymuje na szosie prędkość 25-30km/h a jeździe na rowerze prawie tylko po mieście. W górach natomiast śmiga jak sarna:) Urodzony damski harpagan. Do tego należy nadmienić, że jest całkiem ładna i skromna.
Wszystkich napotkanych dzisiaj zaprosiłem korzystając z okazji na wycieczkę za tydzień, w nd, do Tyńca, stricte rekreacyjną, z chilloutowym tempem(może cruiser nawet pojedzie), przeznaczoną dla każdego. Wycieczka odbędzie się jedynie przy sprzyjającej pogodzie i będzie pierwszą z cyklu co tygodniowych, którą chcę organizować dla swoich znajomków w ramach szerzenia zainteresowania jazdy rowerem i propagowania turystyki rowerowej. Docelowo chcę zachęcić do jazdy nawet tych, którzy wcześniej gnili przed TV. Planuje też w maju/czerwcu połączyć przejażdzkę z jakimś ogniskiem - może pod zamkiem w Rabsztynie(40km od Kraka). A może na zakrzówku po powrocie z Kryspinowa/Tyńca/Ojcowa..:)
Gdyby ktoś z Kraka chciał się przyłączyć do grupowej wycieczki(nie kolarskiego trekkingu) to zapraszam w nd, 20-ego o 11(żeby się miejskie lenie wyspały) na most grunwaldzki. Jedziemy do Tyńca, na miejscu piknikujemy(ciasteczka itd) i wracamy.
Dzisiaj było sennawo w pracy. Pomimo,że zima o sobie przypomniała poprzez ponowne gnębienie nas ujemną temperaturą to ruch był kiepski. Wiał dość silny wiatr, ostatnio dość częste zjawisko, to chyba wiosna przepycha się z zimą i pewnie będę się tam szamotać do końca marca, czy nawet kwietnia:)Bo przecież w marcu jak w garncu a kwiecień plecień ciągle coś przeplata...trochę zimy, trochę lata:)
Ciekawe jakby się płynęło Wisłą na żaglówce z takim wiatrem:)
W pracy przesiedziałem tylko 8h bo szkoda mi było czasu na podziwianie ścian placówki. Dziś było bardziej jak w pubie niż pracy, tyle,że bez alku. Jedzenie, luźne rozmowy, hamskie żarty, różne opowieści i wzajemne złośliwości na zasadzie szlifowania ostrości języka. W sumie było fajnie, tylko, że pieniądz z tego żadny:)
Myślami już dosiadam swojego nowego trekkinga...jeszcze tylko szprychy od velo i będzie wszystko. Pozostanie jedynie skonsolidować rozrzucone po całym pokoju części i stworzyć kolejną zabawkę:)
Przy okazji kompletowania sprzętu do trekkinga, nabyłem kilka części dodatkowo..i chyba zamiast zwlekać do przyszłej zimy to już teraz, wiosną, siła rozpędu złożę XC jakiegoś z pozostałych odpadów. Na razie mam dylemat: V-ki czy tarcze...? Tarcze cięższe i droższe...ale niezawodne, V-ki dają ciała w błotnistym mule a i na zjazdach może być krucho. Może hydrauliczne V-ki typu magura hs 11? ;] Docisk mają niezły.
Rano,po 4h snu najpierw zaliczyłem krótki kursik na mieszkanie mamy w celu wniesienia worków z cementu z dostawy do mieszkania. Potem, wieczorem, lecę na ulicę majora po odbiór wylicytowanych części - Borem Komorowskim sunie się limonką bajecznie:) Poznaje Zimnego(http://www.bikestats.pl/rowerzysta/zimny) z którym nie możemy się nagadać odnośnie sprzętu i w skutego tego nie dość, że nie zdążam pojechać do reala po bluzę everlasta w promocji to jeszcze się spóźniam sporo do pracy, do TVP. Na szczęście bez konsekwencji bo i tak na miejscu musiałem czekać na zakończenie nagrania, które jeszcze trwało. Do siedziby TVP jadę nowohucką w dół po równiutkim asfalcie, limonka mknie niczym czarny mustang. Po pracy, czyli o pierwszej wracam do domu i dodaje wpis na BS:)
Dziś cały dzień spędziłem z moją drugą kochanką, mniej wymagającą Limonką, która jest skłonna ze mną poszaleć nawet w środku miasta. Zawsze jest chętna do zabawy i jest mniej wybredna od limonki, która preferuje igraszki na łonie natury, poza miastem. W pracy ruch nawet duży, pogoda świetna, w powietrzu czuć wiosnę i ąż chce się jeździć. Po pracy zaglądam do magnetica w celu poznania jakiejś miłej niewiasty z krwi i kości a nie stali, alu i karbonu, jednak impra dobiega końca, salsoteka już się zakończyła i decyduje się na powrót do domu bo..za 5h muszę wstać i wnieść na 1 piętro dostawę cementu, potrzebnego do remontu. Raptem 90 worków^^ Skoro co poniektórzy w BS wpisują basen, łyżwy i inne wymysły to może ja też wpiszę wnoszenie worków na 1p jako 1km za każdy kurs ^^ Taki joke:P
Dzisiejszy dzień obfitował w wiele ciekawych spraw, między innymi zakupiłem po znajomości 18 sztuk energetycznych shotów amerykańskich(nie jakiś tam tiger tylko coś co daje kopa jak paliwo rakietowe) za jedyne 20zł podczas gdy jeden kosztuje 7zł...^^ Shoty odkładam na wyprawę bo są małe i mocne:) W sam raz na poranne przebudzenie:P
Potem zgadałem się z kumplem odnośnie promocji w jednym sklepi turystycznym, drugą rzecz sprzedają za złocisza, czyli tak jakby przy zakupie dwóch rzeczy płaciło się połowę - on chce kurtkę, ja jakiś ultralightowy namiot na samotne wyprawy. Może uda nam się obum znaleźć to co potrzebujemy i dobijemy targu.
Potem poznałem przemiłą parę na recepcji jednego z krakowskich hosteli, bardzo fajni, otwarci ludzie, zaprosili mnie na wystawę zdjęć w Katowicach...i chodzi mi po głowie szalony pomysł pojechania tam rowerem, na wystawę o architekturze, czyli o czymś na czym się nie znam, w obcym mieście, z ludźmi, których nie znam...oj, lubię takie akcje ^^ Wszakże raz się żyje:D
W drodze powrotnej do domu mając wiatr w plecy podnoszę średnią z dzisiejszej jazdy po mieście o 1km/h :) Ogólnie limonka spisuje się świetnie, cienkie gumki bardzo dobrze trzymają w zakrętach, to chyba zasługa też geometrii, dzisiaj kilka razy wszedłem ostro w zakręt mając ponad 30km/h na budziku..i limona zachowała się very stable. Ponadto jak narazie bardzo dobrze znosi moje różne wygłupy w postaci skoków z chodników itd. Przednia, dziadowa obręcz mistral stratos i tylny powojenny pancerniak weinmann narazie się nie scentrowały. I chwała im za to.
PS Trzeba znaleźć sobie Kobitę, bo moja miłość do rowerów staje się niebezpieczna:D Moja Mother już mi powiedziała,że zaczyna się godzić z tym,że pewnego dnia przyprowadzę do domu małe rowerki...^^
Dzisiaj zdecydowałem się wybudzić ze snu zimowego moją księżniczkę a właściwie włoską kochankę, jak zwykłem nazywać swoją kolarzówkę lampre na osprzęcie campy;) Starałem się być jak najbardziej delikatny, już od kilku dni cicho jej szeptałem o nadchodzącej wiośnie i czekających nas wspólnych, pięknych momentach uniesień, podczas, których nasze spleciona ciała będę szczytować na okolicznych podjazdach. To wspaniałe, że zawsze szczytujemy dokładnie w tym samym momencie. Może to zasługa miłosnych umiejętności mojej włoszki? Grę wstępną rozpoczęliśmy spokojnie. Kilka razy się rozpędziliśmy nadzbyt szybko we wspólnej żądzy doznań, ale tak to bywa między dawno nie widzianymi kochankami. Niestety wiatr skutecznie studził nasz zapał. Grę wstępną zakończyliśmy w placówce dominium, gdzie przyłapani na wspólnych igraszkach, musieliśmy nieco ochłonąć. Mojej szosce ze wstydu zaczerwieniły się aż opony. Potem pojechaliśmy z powrotem do huty po drodze zatracając się w sobie bez pamięci, stawało się coraz goręcej i goręcej, moja krew buzowała niesamowicie, tętno podniosło się do granic możliwości, po plecach zaczął spływać pot i gdy już byliśmy tak blisko celu..od jego osiągnięcia powstrzymało nas czerwone światło. Sprawdziliśmy czy nie pękła guma i zaczęliśmy dalszą ostrą jazdę. Zapędziliśmy się aż nad zalew nowohucki czyli fantastyczne miejsce dla pary kochanków, pełne urokliwych zakamarków, romantycznych latarenek, dobrze zasłaniających krzaków..i przyjemnych ławeczek. Znów zbliżyliśmy się do siebie bardziej, pochyliłem się nad jej smukłą sylwetką i pochwyciłem w swoje dłonie zniżając pozycję. Jęknęła cicho i bez oporu oddała mi się cała ufając w pełni moim ruchom. Moje ciało przechodziły kolejne fale ciepła, cały czas nie mogłem oderwać wzroku od jej piękna - jak ona się pięknie prezentowała w nocnym świetle. W miłosnym uniesieniu mineliśmy kilka biegających w koło zalewu dziewczyn, wydawało mi się,ze zazdroszczą nam zgrania i wzajemnego uzupełniania się. Po powrocie do domu przygotowałem kolację dle mej Belli. Otrzymała porcję odświeżającego WD-40 oraz regenerującego smaru. Kolacja przebiegła w romantycznej atmosferze. A potem zachowałem się jak typowa męska, szowinistyczna świnia. Nie odwróciłem si na drugi bok..ale odszedłem od niej, zostawiając ją samą, nierozumiejącą..i zasiadłem przed kompem. Ot, taki ham i prostak ze mnie.
Dziwna rzecz się przytrafiła bo gdy zakradłem się na palcach pod moją szosówkę żeby ją zbudzić ze snu zimowego to okazało się,że w tylnej dętce nie ma powietrza. Dokładniejsze oględziny oraz próba napompowania doprowadziła mnie do przekonania, że trzeba zakupić nową dętkę bowiem w starej uszkodził się wentyl. Pozwoliłem więc jeszcze chwilę pochrapać mojej szosówce, ale, żeby już się powoli budziła to zostawiłem włączone radio w pokoju, dosiadłem limonki, spiąłem ją ostrogami i pognałem do najbliższego serwisu, przy okazji zakupiłem kilka innych szpejów. Mój pokój jest już pełny od części w przeciwieństwie do konta bankowego, które świeci pustkami. Świeci prawie tak jak ramy moich trekkingów, które wczoraj przepucowałem pastą polerską i świecą się tak,że pies ze swoimi jojkami może się schować. Skoczyłem jeszcze do lidla po dopalacze na zapas do pracy czyli czekolady i batoniki,powróciłem do domu, wciągnąłem obiad, podmieniłem dętkę, nabiłem oponkę..i delikatnie przebudziłem ze snu moją szosówkę i wziąłem ją na przejażdżkę celem przewietrzenia. Ale to już oddzielny wpis w imię zasady: inny rower, inny wpis:)
Powoli kończę kompletować części do mojego nowego trekkinga - maszyny, która ma być leciutka jak piórko, szybka jak jaskółka i piękna niczym nasz polski Orzeł lecący dumnie z rozpostartymi skrzydłami:) Co prawda, całkiem niezły sklep rowerowy mam 2.5km od siebie, ale w ramach zaczerpnięcia pierwszych oddechów wiosny jadę do po brakującą obręcz na przednie koło do centrum i odwiedzam mbike - niestety bezskutecznie bo potrzebuje 32h a mają jedynie obręczę pod V-ki 36 oczkowane. Ogólnie to mają raczej disci bo celują w bardziej profesjoalny sprzęt. Potrzebną mi obręcz dorwałem w niedalekim od mbiku bikershopie, przy okazji nabyłem kilka innych drobiazgów a rozmowa ze sprzedawcą zakończyła się otrzymaniem karty rabatowej 11% ;) Bardzo poztywny "accent" dnia ;) Szczególnie,że mają i tak dość tanie marathonki plus - po 99zł :D
W drodze do centrum rozpędzam rower jadąc pod wiatr do 43km/h i sobie przyjemnie lecę, gdy nagle z kieszeni wypada mi czekolada niczym bumerang i upada na krawężnik - nie ma jak stylowe "przełamanie"czekolady. Z bólem serca hamuje, nawracam, podnoszę i z powrotem mozolnie próbuję rozbujać mojego singla przebijającego się przez zaporę wiatru.
W drodze powrotnej zahaczam o MAC Syfa i wciągam dwa MC Chickeny w cenie jednego ^^ Potem wpadam na Bora Komorowskiego(idealna nawierzchnia) i z wiatrem w plecy czuję jak mojej limonce wyrastają skrzydła po bokach. Delikatny podjazd przed wiślicką pokonuje niczym malutki próg zwalniający ;) Potem jest już z górki, więc sobie tnę 40km/h dołując aż do tomexu jadącą równo ze mną ciężarówkę:D
Przejażdżka krótka, ale bardzo fajna:) Dziś zamierzam wybudzić ze snu zimowego szosówkę. Ale najpierw pojadę po nową dętkę na tył.
Rano jadąc do pracy zahaczam o błonia krakowskie i robię sobie wokół nich rundkę ciesząc się przyjemną dodatnią temperaturą. W trakcie dnia ciągle się chmurzy i czasem coś kapie z nieba, nie zmniejsza to jednak odczuwanej przeze mnie dziś radości z jazdy! Czuję,że organizm po chorobie zaczyna dochodzić do siebie a limonka staje się momentami coraz bardziej agresywna. Każdego dnia lepiej ją wyczuwam - dzisiaj sobie nieco na niej pozeskakiwałem z krawężników gdy nie miałem pizz w plecaku. Takie mini skoki przy 30-35km/h cieszą mnie jak dziecko:D
Moja zmiana miała się dziś skończyć o 21, gdy zbliża się ta godzina odczuwam spory niedosyt jazdy i zastanawiam się gdzie by jeszcze zawitać tego wieczoru na rowerze. Z pomocą przychodzi inny dostawca, który był dziś mniej dysponowany i stwierdza,że chętnie mi odda swoje 2h do 23:) Te słowa są dla mnie wybawieniem i pozwalają mi się jeszcze nieco wyszaleć.
W jednym z akademików napotykam skuterowego dostawcę z mojej firmy. Doświadczamy komicznej sytuacji gdy chwilę po moim pojawieniu się tam podchodzi do mnie całkiem niezła klientka - studentka myśląc,że mam dla niej pizzę. Odsyłam ją do kumpla a sam czekam na swoją klientkę. W wejściu do recepcji pojawia się jeszcze seksowniejsza studentka(patrzeć na nią to była czysta rozkosz - była w spodenkach hawajskich<lol> odsłaniających jej wysportowane nogi) i już zanoszę się z zamiarem wyśmiania kumpla, że do mnie przyszła ładniejsza, gdy okazuje się,że ona idzie do recepcjonistki a do mnie podjeżdża koleś na wózku inwalidzkim i na dodatek brakuje mu 28 groszy, które mu daruje. No cóż, życie:D
Obaj mamy wracać na placówkę, więc proponuje kumplowi wyścig. Normalnie jechałby na około ulicami(ja skracam drogę chodnikami itd), ale, że jest niedziela, godzina 23 to, żeby nie przegrać z kretensem kumpel decyduje się łamiąc prawo jechać tą samą drogą co ja co stawia mnie w niekomfortowej sytuacji. Na samym starcie udaje mi się zyskać niewielką przewagę gdyż zamiast czekać na włączenie do ruchu, cisnę chodnikiem a potem w odpowiednim momencie wskakuje na jezdnię. Pochylam się do przodu i cisnę ile wlezie:) Przed nami najdłuższa prosta na trasie(ulica Reymonta), na której lecę utrzymując prędkość 42-43km/h. Co jakiś czas się odwracam i ze zdziwiniem i śmiechem zarazem stwierdzam,że kumpel coś za bardzo się nie przybliża do mnie:D Potem ulica czysta i ja wbijam w krupniczą a skuterzysta wybiera opcję nieco korzystniejszą - ulicę studencką i wylatuje na św. Anny nieco przede mną, jestem odrobinę w tyle i go gonię. Wpadam na płytę rynku głównego i ją przecinam, wlatując w grodzką niczym kometa z nieba - ludzie się za mną oglądają a ja mam w oczach jedynie żądzę wygranej:D Pyłek jedzie Bracką i dominikańską, gdy ja przecinam tę ostatnią, widzę jego światła nieco poniżej:D Jeszcze kawałek grodzkiej i zwycięsko wpadam na placówkę głośno manifestując swoją radość:D Chwilę po mnie przybywa Pyłek, który zostaje wyśmiany przez resztę załogi ^^ Ukąśliwie stwierdzam,że chciałem mu zrobić herbatę na osłodę przegranej, ale bałem się,że mu wystygnie zanim się dotoczy na tym swoim skuterze...^^ Mogę śmiało powiedzieć,że skuter został oficjalnie wyj***** przez moją torpedo-limonkę:D Oh yeah:D Jeszcze czuję tę adrenalinkę...piękne uczucie:D Orgazm przy tym to lekkie zadowolenie...Gloria Victis!
Po pracy odwiedzam jeszcze zalew nowohucki i zaliczam honorową rundkę wokół niego. Coś w rodzaju przemarszu zwycięskich wojsk. Heh, świruję ;) Po prostu robię pętelkę podczas której podsumowuje w głowie kolejny udany dzień z życia krakowskiego dostawcy pizzy;)
Po kilkudniowej przerwie znowu dosiadam rower. Przez ostatni tydzień byłem mocno chory, w międzyczasie pracowałem przez 3 dni po 12h w telewizji przygotowując scenę do programu " Tak to leciało". Miła odmiana od rozwożenia placków. Fajna atmosfera i ciekawi ludzie. Do pracy jechałem 9km pod wiatr, na jednym odcinku lekko pod górę prędkość spada mi poniżej 20km/h. Jakbym mocno nie napierał na pedały to pewnikiem stanąłym momentalnie albo zaczął się cofać do tyłu. Pop przyjechaniu sprawdzam czy głowę mam na miejscu i czy mi jej nie urwało po drodze. W ciągu dnia halny nie ustępuje, pod wiatr jeździ się wyjątkowo opornie, z wiatrem jak w plecy jak na skuterze. Przez większość dnia mam przytkane od halnego uszy i ciągle słyszę szum. Wieczorem w drodze powrotnej do domu, wiatr pcha mnie z całych sił w stronę mojego domu i na dystansie 9km podnoszę całkowitą średnią o 0.9km:D Szok. Fajnie się rusza z wiatrem w plecy na światłach...jakby rower sam rwał się do jazdy.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)