W ciągu dnia dość duży ruch, a przez ostatnie dwie h zostaliśmy zasypani lawiną zamówień. Jeździło się przyjemnie, drogi dość suche, temp na plusie. Jakoś wyjątkowo łagodna jest tegoroczna zima..miejmy nadzieję,że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa bo będę czuł lekki niedosyt w porównaniu do tamtegorocznych zmagań ze śniegiem, wiatrem i zimnem. Pamiętam jeden weekend gdy temp spadła do -20stopni...oby i w tym roku choć na jeden dzień przyszedł porządny mróz, żeby można było poczuć prawdziwą zimę.
Brak snu, ogromna dawka alkoholu i energizerów oraz całonocno-poranne szaleństwo na parkiecie na pełnych obrotach zakończyło się przemęczeniem organizmu. W pracy kręciło mi się we łbie jakbym był w kręcącym się helikopterze, wszystko mi się przelewało w żołądku i zbierało mnie na wymioty. Wytrwałem do 17 i kierownik mnie puścił. Ogólnie to dałem ciała:/ Nie chce mi się o tym pisać.
Jest godzina 7.30 gdy dodaje ten wpis, nie liczcie więc na jakąs elokwencję czy dopwcip. Szczerze mówiąc to dosłowmnie padam twarzą na klawę, ale już nie cofnę się przed dokończeniem zamierzonego eksperymentu, czyli zarwaniem jednej nocy. Powiedzmy,że to taki test sprawdzający czy nadal jestem młody na tyle, że stać mnie na takie głupie akcje:) Wczoraj, w robocie, pod koniec zmiany, spotkałem najpierw jedną ekipą znajomych imprezowiczów a potem drugą, ustawiłem się z obiema w skutek czego w nocy odwiedziłem kilka lokali i skosztowałem multum trunków oraz poznałem nieco fajnych ludzików. Potem stwierdziłem,że nie ma sensu spać kilka godzin i lepiej z biegu przetrwać cały dzion posiłkując się kawą i energizerami. Gdy wszyscy się już zmyli około czwartej nad ranem zacząłem poszukiwania after party i trafiłem do rdzy gdzie mnie skasowano za wejście na 10zł, za piwo 10zł i 10 zł za red bulla. W sumie nie żałowałbym wydanej kasy...gdybym tylko nie był prawie jedynym klientem. Po prostu masakra. I do tego "dżampa" skończyła się o 6.30...a miała trwać do 9. I zostałem na lodzie...Wszystko pozamykane i nie ma gdzie iść. W końcu polazłem do jednego hostelu i przegadałem godzinę po angielsku z włoska recepcjonistką, która jednak pomimo bardzo życzliwego nastawienia musiała mnie prosić o opuszczenie hostelu bo ma zakaz przyjmowania ludzi itd a jej szefowstwo mogło się rano zjawić. Oczywiście okazała się zajęta... No i ostatecznie trafiłem do cafe internetowej - przynajmniej dodam kilosy i nie będę zalegał z wpisem. A dziś..ciekawe jak pójdzie mi jazda. Mam dziwne przeczucie,że będzie z tym dość nieciekawie bo jedyne o czym marzę to sen...Dramat! Oby słońce mnie przebudziło..zaraz się przejdę nad Wisłę chyba, co prawda mam znajomych mieszkających przy rynku i mógłbym przekimać 3h...ale jak się bawić to na całego. Na starość będę wspominał głupie akcje. I stąd też ten wpis, choć nic nie wspomina o samej jeździe...to ma dla mnie wartość wspomnieniową i dlatego go tu umieszczam. Bo po to jedynie prowadzę blog - dla wspomnień w przyszłości. Amen. Jest źle. Idę...na spacer..
Dziś dostałem kilka większych tipów co się rzadko zdarza, w sumie 3 tipy zapewniły mi w sumie 30złotowy zastrzyk hajsu czyli tyle ile zazwyczaj mam ze wszystich tipów z całego dziona. Dobrze się złożyło bo mi się nieco wróciły poniesione dziś wydatki,będąc w pracy odebrałem i zapłaciłem za wylicytowaną na allegro nową przerzutkę przednią SLX, potem podskoczyłem do innego typa sfinalizować zakup kominków alu do korby i na końcu zajrzałem jeszcze do sklepu mbike i nabyłem oś z zaciskiem dartmoora do przedniej piasty. Jeszcze tylko stery, obręcze, szprychy i opony i będę miał prawie wszystko do nowego trekkinga poza duperelami jak ślizg, pancerze,linki,dętki itd. Może do końca lutego skompletuje całość i w marcu poskładam tego bajka:) Dziś ptemperatura na plusie, wyjazdów nie za dużo, sporo pojedynczych, coś tam czasem bardzo delikatnie pruszyło śniegiem, ale nie zamarzał na szczęście. Lód pojawił się jedynie na plantach pomiędzy placem szczepańskim a łobzowską, przy zakręcie dunajewskiego. Poza tym luz, blues.
Rano korzystając z ładnej pogody wydłużam sobie trasę do pracy, wyjeżdżam nieco wcześniej, wbijam na bulwary wiślane i dojeżdżam do ich końca, potem przebijam się przez salwator kasztelańską i wylatuje na błoniach skąd piłsudzkim,straszewskim i franciszkańską zajeżdżam na bazę. W pracy ruch jest tylko z rana, potem przez cały dzień mam jedynie pojedyncze kursy, kilosów robi się sporo w ten sposób, ale zarobek jest znacznie mniejszy niż przy jednoczesnej realizacji kilku zamówień. Czasem delikatnie popruszy śnieg czy pokropi, ale dodatnia temp sprawia,że nie jest ślisko. Podczas pracy jakiś matoł w BMce się do mnie dowala z jakimiś wątami, chyba o własną głupotę, ma otwarte okno przez które coś tam pyszczny, wkurzony jego matolstwem doganiam go gdy blokuje go tramwaj i go bluzgam:D Podnosi mi się ciśnienie w skutek czego coś mi się miesza we łbie i zamiast jechać na plac matejki jadę na rynek kleparski i bezskutecznie szukam numeru...którego tam nie ma:) Dzisiaj dostarczonych 22 zamówień. Prawie rozjechanych gołębi: 2 Ilość napotkanych na drodze kretynów: 1 Ilość zjedzonych czekolad: 1 Najwyższy tip: 9zł.
Rano pogoda była ładna, więc zdecydowałem się na krótką przejażdżkę, przy okazji załatwiłem kilka spraw oraz przetestowałem limonkę na małym podjeździe w stronę Grębałowa, jakoś dałem radę na tym jednym przełożeniu. Limonka otrzymała tylny hampel, chwilowo jeszcze nieustawiony oraz dodatkowy błotnik z tyłu. Powoli nabiera ostatecznego kształtu.
Dzisiaj pojawiam się w pracy na limonce w nowej odsłonie - z nowym, przednim kole, zaplecionym na nówce sztuce srebnej piaście i malowanych przeze mnie na fioletowo szprychach i wysoko-stożkowej obręczy(model mistral stratos) Jeden z kumpli radzi mi zmianę stylisty albo znalezienie sobie dziewczyny która za mnie będzie o decydowała o doborze kolorów:D Inny kumpel, gdy po połodniu zauważa moje koło, stwierdza: " Ty jednak naprawdę jesteś jebn**** " :D Oczywiście mówi to życzliwie:) A mi się tam podobają hipisowskie barwy mojego roweru:D Jeszcze by pasowało jakiś liść Maryśki namalować na ramie:D Poranek jest słoneczny, klimat jest dość wiosenny, na prawie cały dzień wprawia mnie to w marzycielski stan i ciągle myślami odpływam w letnie wyprawy rowerowe i wyobrażam sobie nowego trekkinga do którego mam już większość części - planowane złożenie: przed końcem marca. Ruchu niestety aż do 17 nie ma prawie w ogóle. Gdy się ściemnia, zostajemy zasypani zamówienia i rozwozimy placki aż do końca dnia prawie bez ustanku. Wieczorem dość szybko się ochładza. Powrót do domu planuje zrobić na około, przez bulwary wiślane w ramach rekracyjnej przejażdżki połączonej z sesją foto. Jednak zaraz po wyjachaniu z placówki wjeżdżam w taką mgłę,że stwierdzam, że nad Wisłą(wodą) i do tego na nieoświetlonej ścieżce rowerowej będę widział wielkie G i nei ma sensu tam jechać. Fotki też nie zrobię, chyba,że samego siebie i otaczającego mnie mleka. Jadę do domu dla odmiany aleją pokoju, żeby przerwać rutynę. Momentami mgła jest tak gęsta, że zwalniam, żeby nie wpaść w dziurę. Auta wyprzedzają mnie przy prędkości 40km/h. W dwóch miejscach widzę policję wlepiającą mandat, pewnie za brak włączonych przeciwmgielnych. Gdy na placu centralnym o godzinie 24.30 wyłaniam się z mgły na swoim pistacjowo-fiołkowym rowerze to dresy wracające z melanżu patrzą na mnie z takim zdziwieniem jakby zobaczyli skaczącą na jednej nodze choinkę. Do domu dojeżdżam z przemarzniętymi dłońmi.
Dzisiaj w pracy byłem zaledwie 5h bo moja dętkę okazała się dość rozrywkowa i rozerwała się na całego, chciała rozruszać też oponę, która na szczęście nie uległa naporowi i jedynie spadła częściowo z felgi. Stało się to zapewne dlatego,że z tyłu mam starą belgijskę obręcz "Weinmann"-a, wtajemniczeni wiedzą,że to pancerna bestia, ale niestety jest starego typu i szprychy przechodząc w niej na wylot przez nyple i obręcz nie są niczym odizolowane od dętki i mają z nią styczność. Dziś nabiłem dętkę do 5 atmosfer...no i sprawa się rypła. Nie pomogła podwójna opaska na obręcz i dodatkowo założona taśma izolacyjna. Chyba,że powód był inny - dowiem się jutro podczas naprawy. Jutro też może uda mi się zapleść nowe kółko na przód limonki - na malowanej przeze mnie na fiolet obręczy i szprychach tego samego koloru. Fotka nowego wcielania limonki zostanie dodana:)
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)