Dzisiaj było cieplutko i przyjemnie, temperatura w ciągu dnia osiągnęła 8 stopni, jeździło się więc świetnie, chwilami można było wyobrazić sobie wiosnę. Co prawda co jakiś czas nieco kropiło, ale niewiele więcej niż ksiądz podczas święcenia koszyków wielkanocnych. Ruch w robocie mieliśmy umiarkowany, dłuższy przestój odnotowaliśmy między 17 a 20, poza tym coś tam się nawet działo. Dziś obyło się bez ekstremalnych i niebezpiecznych przygód na rowerze.
Na pocztę odebrać kolejne części do trekkinga, którego zamierzam złożyć, do lidla po parę pierdół,w tym sporo czekolad na rower oraz do krawcowej zawieźć spodnie które potargałem podczas otattniego upadku na rowerze.
Rano zapowiadało się na leniwy i słoneczny dzion, niewidziane przeze mnie dawno słońce wyjrzało zza chmur, które gdzieś znikły odkrywając niebieskie niebo. Myślałem więc, ze niewiele się będzie w pracy działo a tu suprise, zamówieniami sypało od samego początku..do samego końca:) Kilometrów jakoś nadzwyczajnie dużo nei przekręciłem, ale to dlatego, że mieliśmy na tyle dużo zamówień, że wiele pobliskich z nich zawoziłem za jednym razem, tym samym robiąc mniej kilometrów a będąc dłużej w trasie biegając po schodach, rozliczając się z klientem itd. Słonecznie było, ale tylko przez chwilę, nagle, ni stąd ni zowąd niebo całe zakryło sie szarymi chmurami i zaczęło kropić. Miałem schiza, że już będzie padać do wieczora a ja miałem na sobie zamiast moich zimowych portek jedynie coś ala jeansy, tzw. spodnie tweedowe czy jakoś tak. Jakby się rozpadało to byłbym ugotowany na miękko, ale na szczęście tylko postraszyło. Temperatura przyjemna, jeździło się fajnie. Powoli zapominam już co to mróz i wiatr..pewnie niedlugo zima nam to przypomni. Jutro będę zaplatał nowe kółko do limonki, bo piasta w obecnym kole jest dość wiekowa i się sypie, w trakcie jazdy czuje na kierze jakieś dziwne przeciążenia boczne - może ośka się wykrzywiła, obejrzę ja dokładnie w środku jak już będę miał kółko na podmianę.
Po dwudniowej przerwie wróciłem do akcji, udo mnie na szczęście nie bolało, nawet podczas łażenia po schodach, raz wyszedłem do klientki na 8 piętro z buta, bo mi się nie chciało czekać na windę:) Z góry był świetny widok, szczególnie,że wieczorem znowu cały Kraków zostal spowity gęstą, baśniową mgłą. Chciałem zrobić fotki Wawelu we mgle..ale nie było go widać:] jakby go UFO porwało:]
Reaktywowałem limonkę - otrzymała nowy, dłuższy mostek(ale jednak o za małym wzniosie - info o tym otrzymałem od dolnego odcinka pleców), nową gumę na przód i tył oraz nowe dla niej a stare wiekowo hample weinmanna, model symetric. Prawdziwie oldschoolowe hampelki.
Dzisiaj rano niewielki ruch. A może i nie taki mały, ale było za dużo dostawców na zmianie, więc nie wyjeżdżałem zbyt często w trasę. Potem kilku zostało puszczonych do domu, trochę się przeludniło i można było więcej poszaleć za kierownicą. Wczesnym popołudniem zaczyna mrzyć, bardzo mnie to cieszy bo zakładam,że dzięki temu wzmoże się ruch. Ale nadal jest kicha. Rusza się dopiero wieczorem. Całe miasto zostaje pochłonięte przez mgłę, początkowo zamglone miasto przypomina mi Los Angeles z nocnych scen filmowych z napadami, potem widok wszechobecnej kojarzy mi się z obrazami z horrorów typu "Mgła" itd. W końcu mgła jest tak gęsta, że można oddychając równocześnie pić. Jakby mi stanęła fujara to pewnie bym nie dojrzał jej końca w tej mgle. Po omacku odnajduję kierownicę i jeżdżę:) Jest tajemniczo i mistycznie. Rynek prezentuje się pięknie, co chwila zza mgły wyłaniają się podświetlone poświąteczne dekoracje, których światło rozpływa się w kroplach mgły. Bajkowo. Żałuję,że nie mam przy sobie aparatu. Zamglony i równocześnie podświetlony Wawel wydaję się niemalże baśniowy. Wytwarza się taki klimat, że gdybym nagle nieopatrznie wjechał w gęstszą warstwę mgły i nagle sobie uświadomił,że jadę drogą mleczną i unoszę się ponad miastem to bym się scpecjalnie nie zdziwił. No dobra..koniec tych wymysłów mojej romantycznej i rąbniętej głowy ^^ W drodze powrotnej z pracy zarzucam sobie słuchawy na uszy bo stwierdzam,że jak w tej nieprzeniknionej mgle ma mnie rąbnąć auto i zabić to niech śmierć przyjdzie nieoczekiwanie i bez uprzedzenia. Załącza się mi rytmiczny house w tempo którego mi się świetnie pedałuje. Przypominają mi się treningi spinningu na które chodziłem dwa lata temu w zimie. W sumie przede mną nic nie widzę poza mgłą, wiec jadę prawie jak w miejscu na sali..muza jest niesamowita. Zatracam się w rytmie i równym, jednostajnym oddechu i pedałowaniu. Jest świetnie. Zastanawiam się czy nie podokręcać jakichś kilometrów w nocy, może nad zalewem nowohuckim. I oczywiście moją sielankę musi coś przerwać bo przecież było za pięknie, nieprawda? :/ Zasłuchany w muzykę i zatracany w rytmicznym pedałowaniu..tracę uwagę, wjeżdżam w kałużę która oczywiście kryje wielką, je****, głęboką dziurę, nie zdążam zareagować i zostaje wystrzelony jak z procy ponad rower. Szybuje niczym Superman, ale niestety nie udaje mi się wylądować telemarkiem jak Adaś, wzamian spadam na łokieć i prawe udo. Zaraz po tym obok mnie staje z piskiem opon i wyskakują goście gotowi zeskrobać mnie z asfaltu. Szybko podrywam się na nogi i stwierdzam,że nic mi nie jest, więc wsiadają zdziwieni z powrotem do auta i odjeżdżają. W ich spojrzeniach odczytuje przekonanie,że jestem pijany i znieczulony...Pierwsze co to mając przeczucie spoglądam na moje snowboardowe spodnie..i oczywiście przedarły się. Szlag by to trafił. Jak tak dalej pójdzie to nadadzą się tylko do zmywania podlogi:/ Szkoda mi ich dość mocno. Przypomina się dowcip o Szkocie, który idzie ulicą niosą w kieszeni spodni wino...przewraca się i macając się po spodnich czuje coś mokrego..po czym wznosi oczy ku niebu i mówi: " Boże spraw aby to była krew" Moje zachowanie było dość podobne. Kolejnym efektem upadku jest pogłębienie bruzdy w łokciu będącej śladem po tamtegorocznym wypadku. Zaczynam się zastanawiać czy dożyję starości:/ Po raz drugi(!) przecinam owijkę na prawym rogu:/ Gdy to zauważam, krew mnie zalewa. Owijki już nie mam, będę musiał to przecięcie zakleić taśmą lepiącą. Tylna lampka roztrzaskała się doszczętnie, jej elementy są wszędzie, tak jak i baterie. Nie ma nawet co zbierać tych kawałków plastiku. Resztę obrażeń i zniszczeń pewnie poznam jutro. Do mieszkania wchodzę po schodach kuśtykajac niczym starzec, któremu skradziono laskę. Rozmyślam nad napisaniem do amerykańskich twórców słowników synonimów i antonimów propozycji aby w najwnowszym wydaniu umieścili taką oto równość: OFF Road = Polish Road. PRzy takim stanie dróg, kupno roweru downhillowego na miasto powinno być dofinansowywane przez urząd miasta, tudzież państwo czy UE. Amen.
W ciągu dnia ruch umiarkowany, wieczorem, już tradycyjnie zasypują nas zamówieniami i jeździmy z kursami jak z piórkiem w d..... Temperatura chyba bliska zeru bo nie odczuwa się zbytnio zimna. Warunki ogólnie całkiem przyjemne, rano pojawia się nieco słoneczka, jest raczej bezwietrznie. Pod sam wieczór a w zasadzie już w nocy znaczy delikatnie mrzyć. Z nieba spada niezamarznięty kapuśniaczek, w sumie wydaje się nie zbyt groźny. O tym,że na wszystkich nawierzchniach stworzył on cienką warstwą szklistego lodu dowiaduje się w drodze powrotnej do domu...Zjeżdzając drogą rowerową w dół pod rondo mogilskie(po tym jak omal nie dostałem mandatu za jazdę rondem, teraz jeżdżę pod) w myślach cieszę się z tego,że zamontowałem niedawno nowe tylne klocki bo w takich mokrych warunkach i na zjeździe sam przedni hamulec mógłby mnie nie spowolnić przed zakrętem dostatecznie..moja radość nie trwa długo i szybko zostaje skonfrontowana rzeczywiśtością, na zakręcie przednie koło wpada w boczny poślizg i rower wysuwa się spode mnie i kładzie się na ziemi lecąc dalej do przodu a ja zostaje z tyłu i siadam na dupie. Uderzenie jest na tyle silne, że kilka akcesoriów na rowerze mi się przestawia. Mógłbym powiedzieć,że przednia kolcowana opona mnie zawiodła, ale gdy rzucam okiem na bruk na którym się pośliznąłem, widzę wyraźne rysy na nim jak zadrapania od pazurów na drewnie. Poziom zrysowania kostki aż mnie zaskakuje. Poza tym rysy są dość długie..czyli dość długo jechałem bokiem opony. Gdyby nie te kolce...to upadek byłby znacznie bardziej gwałtowny i dupę miałbym pewnie w kilku kawałkach. Zad i tak mnie boli. Wsiadam na rower, przekręcam korbę i stoję. Tylne koło wykonało obrót i nic. Przestawiam rower, delikatnie się odpycham, dociskam tylne koło siadając na siodle i spokojnie jadę. Dwa razy nim wyjeżdżam z ronda czuje jak mi zarzuca tylnym kółkiem. Chwilę potem znowu leżę. dy wsiadam na rower kość ogonowa pulsuje już mocniej niż wcześniej. Wszystkie chodniki pokryte szklanką. Wrażenia jak podczas jazdy po lodowisku. W końcu wjeżdżam na ulicę. Z nieba dalej siąpi. Jadę rekreacyjno-rodzinnym tempem 20km/h. Pod klatką schodową schodzę z roweru i ledwo łapię równowagę. Do klatki dochodzę mini kroczkami na ugiętych nogach i już wyobrażam sobie jak ktoś rano wychodzi z klatki i momentalnie jego stopy zajmują miejsce głowy.
Rano mizerny ruch, popołudniu też średniawy, ale wieczorem nas zasypało zamówieniami i suma sumarum kilosów się nieco uzbierało. Temperatura ok minus 5, drogi suche, na głównych arteriach miasta ani śladu po śniegu, jedynie w bocznych osiedlowych uliczkach zalega zbity, zmarznięty lód tworząc niebezpieczne koleiny. Ogólnie jeździ się fajnie, bez ciapy i śniegu. W drodze powrotnej wracam kawałek z Matim(Stamper z BS), na rondzie mogilskim zrównuje się z nami autobus nocnej linii i nad wyprzedza, jako, że jedzie w kierunku mojego domu to podejmuje rywalizację i dociskam mocniej pedały by kilka metrów dalej Mr Policeman pomachał mi z radiowozu palcem nakazując zjechanie. Zapomniałbym dodać..na to rondo nie wolno wjeżdżać rowerami..bo pod rondem znajduje się droga rowerowa...Zostajemy wylegitymowani, dmuchamy alkomacik, który na szczęście nie płata nam figla i wykazuje 0 promili( w myślach dziękuje losowi,że podczas sprzątania lokalu po zamknięciu nie chlapnąłem browarka jak to czasem bywało). Po dłuższej chwili dostajemy z powrotem nasze dowody i smerfy odjeżdżają. W naszych głowach rodzi się zapytanie: Czy dostaliśmy mandat? Czy tylko sprawdzili nasze dane itd? Stamper słusznie zauważa, że gdyby go nam wypisali to powinniśmy go otrzymać od razu, żeby mieć możliwość nie przyjęcia go. Mam nadzieję,ze ma rację i za kilka dni w skrzynce pocztowej nie znajdę listu niespodzianki. W sumie gdyby nawet możliwość odmowy przyjęcia została zniesiona i zmieniono by tam jakieś zasady to i tak powinniśmy zostać poinformowani o otrzymaniu mandatu, mam rację? I taką mam nadzieję. W każdym razie...przestanę kozaczyć i będę od dzisiaj jeździł na około, drogą rowerową;) Obym kary nie zabulił bo i tak dzisiaj w robocie na koniec dnia brakowało mi 50zł:/ Zgubiłem? za dużo wydałem/ skleiło mi się z innym banknotem podczas wydawania/ wypadło z portfela? ..nie wiem. Ale wiem,że mi brakowało 5 dych;/ Bywa. Jutro będzie lepiej. Jutro święto..więc będzie sypać zamówieniami pewnie.
Ruch bardzo kiepski, niewiele się dziś działo. Pod wieczór zaczęło delikatnie pruszyć śniegiem, potem sypało coraz śmielej i śmielej i gdy w drodze powrotnej do domu przystanąłem na dłużej przy placu centralnym to przez chwilę sypało już całkiem gęsto. Zobaczymy rano ile nasypie tego w nocy. Na placu centralnym przystanąłem i przyglądałem się ciekawej sytuacji, między kanarem a pasażerem doszło do jakiejś scesji, coś tam podsłyszałem, że ów koleś groził temu kanarowi i wszystko jest nagrane na kamerze w autobusie i dyktafonie itd, mniejsza o to, ale w każdym razie kiedy doszło między nimi na przystanku do szarpaniny to kanar chwycił typka za fraki i cisnął nim oburącz na ziemię, chyba przerzucił go przy tym przez kolano albo delikatnie uniósł i pchnął na glebę, za szybko się to stało bym dojrzał technikę, w każdym razie wyglądało to fenomenalnie:D Wrestling za darmo:] Potem przyjechały pały i zgarnęły gościa a ja poszedłem zadowolony z obejrzanego widowiska do monopolu i kupiłem browarka na dobry sen:D
Dziś w pracy nie działo się nic wartego uwagi. Ruch był do wieczora taki sobie, z tym,że wypadały mi same dalekie kursy i nakręciłem nawet sporo kilometrów. Szkoda,że rower czekał dziś na mnie w pracy pozostawiony tam jeszcze w sylwka..bo gdybym do pracy zamiast szynobusem pojechał dziś rowerem to przejechałbym dziś w sumie równą setkę. Byłaby to pierwsza zimowa "setka", ale co się odwlecze to nie uciecze:) Wieczorem sypnęło zamówieniami, dostawców było już niewielu i dzięki temu mogłem się obłowić:D Dobry dystans, dobry zarobek, dobry początek nowego roku.
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)