Rano wstajemy dość późno i bez pośpiechu robimy sobie kawę na palniku z gazem i leniwie delektujemy się śniadaniem. Potem składamy namiot, pakujemy sakwy i ruszamy w kierunku Kołobrzegu, ruch na drodze jest na szczęście mały ale towarzyszy nam nieodłączny nadmorski kompan podróży - wiatr, który ciągle nas męczy niemiłosiernie. W sumie rzadko wieje...zazwyczaj piździ. Bez dłuższych postojów docieramy do Kołobrzegu i zatrzymujemy się pod latarnią, która niegdyś pełniła funkcję fortu chroniącego port, dlatego stoi na okrągłym ceglanym podwyższeniu otoczonym obronnym murem, a na jego środku stoi latarnia. Całość prezentuje się dość okazale. Następnie rzucamy okiem na zapchane przez ludzi molo i kierujemy się do naszego hosta z CS - MAcieja. Na miejscu okazuje się,że go nie ma i w domu pojawi się wraz z rodziną dopiero o 21, więc siadamy nieopodal w parku i czekamy. Maciek i jego rodzina(żona i dwójka małych dzieci, najmłodsza ma 2.5 roku) wybierają się w dwuetapową, 9 - miesięczną podróż po Europie. Nasze spotkanie rozpoczyna się od rozmów nt sprzętu i sporu o to, czy warto przepłacać za ortlieby, kidy można kupić crosso. Poznaje wiele ciekawych rozwiązań technicznych oraz oglądam katalogi z częściami wszystkich producentów, grube księgi. Potem zasiadamy wraz z nowymi surferami - parą niemieckich rowerzystek i parą z Rumunii podróżującą samochodem zasiadamy do stołu i wódki. OD Maćka dostaje dwie stare, ale mało zużyte dwublatowe korby, jedna pójdzie do mojego flip-flopa, druga do ostrego Dominiki. Btw, MAciek to świetny gość i życzę mu samych wspaniałych przygód podczas wyprawy i co najważniejsze: bezpiecznej i bezproblemowej drogi.
Rano ucinamy sobie 2h pogawędkę z hostami nt traktowania rowerzystów na drodze przez blachosmrodziarzy, wyrażamy w tej kwestii oburzenie mnożąc przykłady ich hamskiego i nieuzasadnionego zachowania wobec cyklistów. Po śniadaniu żegnamy się, dziękujemy za gościnę i wyruszamy w dalszą podróż. Zwiedzamy Katedrę w KAmieniu Pomorskim w której podczas gry na organach poruszają się dużych rozmiarów figurki aniołów i świętych. Organy wyglądają imponująco. Potem zajeżdzamy do Pobierowa, żeby się posmażyć na słońcu, jednakże słońce skutecznie chowa się za chmurami jawnie z nas kpiąc. Na plaży jest więcej turystów niż piasku. W końcu zbieramy się i ruszamy dalej. Zaledwie kilkaset metrów dalej dojeżdzamy do Pustkowa, w którym zgodnie z nazwą świci pustkami i ciszą co nam się bardzo podoba. Stoi tam replika krzyża z Giewontu. Dalej pedałujemy wzdłuż wybrzeża i docieramy do Trzęsacza i słynnej jednej ścianie stojącej na klifie i będącej pozostałością po znajdującym się tam niegdyś kościele. Początkowo świątynia była oddalona o 10 km od morza, ale morze systematycznie podmywało klif i zagarniało kolejne ściany kościoła. Teraz klif jest zabezpieczony kaskadowo ułożonymi kamieniami, trzymanymi przez metalową siatkę. Kolejnym postojem naszych objuczonych rowerów było Niechorze i oczywiście zdobycie stojącej tam latarnii. Zaraz obok niej spostrzegliśmy rozłożone dwa namioty co nas zaciekawiło, zagadałem do biwakowiczów i okazało się,że dnia następnego będzie się tam odbywał zlot harleyowców i wynajeli ten teren i możemy tam kimać:D Co prawda była wczesna pora, ale, że tuż obok latarnii rzadko można rozbić namiot to wykorzystaliśmy tę szansę. Byli zafascynowani tym,że z tyloma sakwami objeżdzamy Polskę:) W nocy podziwialiśmy pięknie oświetloną latarnię, która po zmroku z niepozornej latarnii przemienia się w oświetloną wieżę niczym w Las Vegas. Polecam wszystkim. Tam rozbiliśmy namiot i nocowaliśmy. Dystans mały, ale dzień obfitujący w zwiedzanie.
Po odebraniu pałąków na dworcu skierowaliśmy się ku latarni, okazało się, że przez jakieś prace budowlane trzeba było jechać do niej na około. Jest to najwyższa latarnia morska w Europie - mierzy 68 metrów i ponad 300 schodów:) Oczywiście zdobyliśmy ją i napawaliśmy się pięknym widokiem zatoki i 1.5km falochronu wschodniego. Potem przelecieliśmy na poludnie wyspy i przejrzeliśmy się w Jeziorze Turkusowym, następnie wróciliśmy po własnych śladach i dotarliśmy do zagrody pokazowej żubrów, zobaczyliśmy też na żywo jelenia, sarnę, dziki i orliki - kawał ptaszyska:) Nie dziwne, że jest umieszczony w naszym godle. Przypadkiem mieliśmy możliwość zobaczenia młodej wydry wsuwającej ryby - rozkoszny widok. Stamtąd poprzez błota i piachy pieszym szlakiem leśnym dojechaliśmy do Gosania - punktu widokowego na klifie o wys. 93 metry. Ciekawy widok. Kolejnym punktem programu była latarnia Kikut w Wisełce, którą długo potem przeklinaliśmy...dojazd do niej prowadził przez las piaszczystą i stromą drogą na której kilka razy z mozołem wypychaliśmy objuczone rowery pod górę. W nagrodę...zobaczyliśmy..beznadziejną, nieciekawą i niską latarnie..nazwaną adekwatną do jej wysokości nazwą - Kikut. Zjazd był też niefajny jak na osakwione trekkingi...dla MTB czy DH byłby jak marzenie. Tym szlakiem dotarliśmy do drogi prowadzącej do Międzywodzia. Krótkie zwiedzanie i poprzez zwodzony most w Dziwnowie(ciekawa konstrukcja - otwiera się tylko jego część) uderzyliśmy do Kamienia Pomorskiego, gdzie dzisiaj śpimy u hosta z CS. Kilosów mało natrzaskaliśmy, ale było dużo zwiedzania, krążenia i zatapiania się piachach. Natomiast bardzo dużo zobaczyliśmy. Dzień zakońćzył się kolacją i lampką wina u gospodarzy.
Przygody związane z wyprawą zaczęły się jeszcze przed samym jej początkiem bo dzień wcześniej przycinałem włosy na krótko maszynką i przesuneła mi się nakładka w skutek czego drastycznie przykróciłem sporą część włosów na łbie i musiałem już wyrównać resztę włosów do tego poziomu. Czyli zgoliłem się prawie na łyso. Ale to dopiero początek przygód i niespodzianek. Następnego dnia(3 sierpnia) przejechałem rano 8km rowerem i o 7.05 wskoczyłem do pociągu do Świnoujścia, o 10.33 dosiadła się w Lublińcu Dominika. Od samego Krakowa jechała też bardzo sympatyczna para starszych rowerzystów z którymi dużo rozmawialiśmy przez 12h pociągowej męki. W trakcie jazdy zorientowałem się, że pałąki od namiotu zostały w domu bo nie były po ost wyprawie spakowane do pokrowca razem z namiotem..Zostaliśmy na lodzie. W Świnoujściu nie mogliśmy znaleźć zakwaterowania pomimo tego, że ceny od osoby startowały od 50zl - Szok! Rozważaliśmy powoli nocleg na dziko bez namiotu pomimo zapowiadającego się deszczu..gdy wpadli na nas nasi znajomi z pociągu. Po wspólnym rozważeniu różnych opcji zgodzili się nas przyjąć do przedsionka swojego namiotu w ktorym normalnie trzymają rowery. Wszystkie 4 bajki spieliśmy na zewnątrz. Recepcjonistkę campingu udało mi się zbajerzyć i w efekcie nocleg mieliśmy darmowy, czyli zaoszczędziliśmy 18zł od głowy. Tego samego wieczoru moja bliska przyjaciółka odebrala od mojej mamy pałąki i nadała przesyłką konduktorską do Świnoujścia...i następnego dnia rano je odebraliśmy..
Trekking ma nowe oponki - schwalbe marathon dureme 35 mm, nie toczą się tak wspaniale jak moje wcześniejsze schwalbe marathon racer 30mm, ale jak na tę szerokość i rodzaj bieżnika to radzą sobie całkiem nieźle. Cały napęd nówka, łańcuch XTR, blaty LX, kaseta deore, do tego przerzutka XT-ek schadow. Rower hula az miło. Jedynie trza było podregulować tylną przerzutę. Hample prawdziwe żylety. Myślę, że nawet rozpędzony rower z sakwami zatrzymają bez problemu:) Trekking wzbogacił się także o przedni bagażnik oraz przednie skawy crosso twist, zyskał tez nową(używkę z allegro) torbę na kierę topeake - niesamowita sztywność w porównaniu do wcześniejszego badziewia authora. Poza tym zamontowałem lampkę z tyłu na bagażniku, bo umieszczoną na sztycy podsiodłowej mogyby zaslaniać poprzytraczane rzeczy. Ogólnie bajka.
Rower po modyfikacjach przeszedł chrzest bojowy na lekko, teraz zobaczym jak sie sprawdzi z sakwami. Jutro 11h w pociągu...a potem od Świnoujścia przez Pomorze w stronę Mazur...:) Tym razem nie sportowo i dystansowo, ale rekracyjnie, odpoczynkowo-zwiedzaniowo. I duuużo lenistwa nad wodą ;)
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)