Dystans całkowity: | 1443.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 60.15 km |
Więcej statystyk |
Dziś w robótce byłem tylko 7 godzinek. Mój suport i korba zaczynają żyć własnym życiem:D Zaczynam być ciekawy ile jeszcze wytrzymają zanim się po prostu rozsypią uniemożliwiając całkowicie jazdę. Mam nadzieję,że jeszcze jutro i pojutrze góral wytrzyma, jak nie to awaryjnie użyje mojego singla, który jeszcze nie jest całkiem skończony - brakuje mu tylnego hampla oraz chciałbym wsadzić do niego dłuższy mostek(mostek wpuszczany starego typu - ciężko dostać długi:/ ma ktoś?:D ). Ale jak coś to przejdzie chrzest bojowy. Chyba zamówię do niego kolcowaną schwalbę na przód i jakąś marathonkę na tył i będę go eksploatował w zimie w pracy. Wolę wsadzić do niego kolcowaną oponę niż do MTB bo potem może mi równie dobrze służyć w którymś z trekkingów podczas zimowych wycieczek(ten sam rozmiar - 28 cali). Poza tym singiel miał być z założenia zimowym rowerem...w którym śnieg i sól nie zniszczą napędu, przerzutek itd. Jak zamontuje tylny hample to wrzucę jego fotę na BS.
A tak w ogóle to na kolcowaną oponę zdecydowałem się po dzisiejszych dwóch poślizgach na lodzie ukrytym pod śniegiem. Na tak zamaskowaną pułapkę nie ma mocnych. Uratowała mnie niska prędkość i szybkie podparcie nogą. Ale było blisko upadku. Rok temu śmigałem na zwykłych górskich oponach 1.95, ale w tym roku na przód wrzucę jednak coś odpowiedniejszego. Do poślizgów doszło w dwóch miejscach w których ostatnio notorycznie mi się to zdarza i obecnie omijam te miejsca: początek krupniczej od strony bagateli oraz droga osiedlowa prowadząca od ulicy Lea pod wejścia do akademików na Bydgoskiej. Mowa o Krakowie oczywiście. Kolejne niebezpieczne miejsca też będę zaznaczał:)
Dzisiaj do roboty jadę na rowerze. Ruch jest średni, do tego jest nas sporo na zmianie, więc nie najeździłem się. Tym bardziej, że...okazuje się,że z przedniej dętki nadal schodzi mi powietrze. Na początku pompuje zrezygnowany dętkę przed każdym wyjazdem w miasto, ale powroty okazują się coraz trudniejsze. Zniechęcony zachowaniem parszywej, pechowej dętki przerywam pracę, łatam jedną łatkę, która puszcza, wszystko wydaje się ok, montuje koło...i znowu kapa. Ostatecznie podbieram całe przednie koło kumplowi, który akuratnie nie jest w pracy a zostawił rower. Następnego dnia planuje kupić nową dętkę a starej zgotuje jakiś ciężki los w zemście za przejścia, których mi dostarczyła.
W dalszym ciągu dnia zdarza się kolejna niebywała historia - rozwala mi się w środku suport i prawa korba chwieje się na boki :D Oh, yeah :D Robi się ekstremalnie. Nie mówiąc o tym, że napęd jest i tak całkowicie zarżnięty i przy mocniejszym wdepnięciu przy starcie łańcuch przeskakuje.
Napęd do zamontowanai już mam, nawet razem z suportem...tylko nie mam na to czasu. Totalnie go nie mam. Nieco hardcoru narazie nie zaszkodzi :D Z ciekawszych cech mojego roweru należy wymienić także to, że tylny hampel chwilowo nie działa, bo pękła mi linka oraz to, że w tylnej piaście chyba posypały się kulki bo po zlikwidowaniu luzu na osi piasta zaczyna chodzić bardzo opornie. Tylną piastę do przeplotu też już mam...chyba zarwę jakąś nocką:D
Szkoda mi dnia na robienie tego...skoro mogę sobie pojeździć:)
W sumie w tej chwili w moim rowerze MTB wartościowa jest jedynie rama, opony oraz coś tam warte jest przednie koło. Resztę mogę wrzucić na wózek i zawieźć na złom:D
A..V-brejki też już mam do podmiany. Tylko czasu nie mam. Praca, remont, praca, remont...czasem sen:) Ponoć dobry fotograf zrobi wszystkim zdjęcie to i chyba dobry cyklista na wszystkim pojedzie;) Zresztą to rower do pracy...pozostałe trzy są dopieszczone:D
Śnieg znowu pruszy, ale ze znacznie mniejszą zawziętością. Można dziś było jeździć bez okularów i rozwijać jako tako normalne prędkości.
Rano coś mi się porąbało we łbie, że mam do pracy na 13 a nie na 12..i żeby nadrobić nieco czasu pojechałem tramem bo stwierdziłem,że tak będzie szybciej..i wygodniej:P Coś starzeje się chyba:)
Za to powrót zaliczyłem na rowerze:D I nawet ścigałem nieco nocny autobus..ale bezskutecznie tym razem.
Dzisiaj miałem dzień niefartownych przygód, najpierw odkręcało mi się lewe ramię korby, wyszczerbiłem własny imbus dokręcając śrubę co i tak nei pomogło a potem wyślizgałem pożyczony klucz serwisowy, nic to nie dało, korba nadal się luzowała i szykowała do ucieczki. Sięgnąłem wiec po bardziej brutalny sposób, kupiłem super glue, zasmarowałem gwint śruby i suportu oraz gniazdo korby, zamontowałem, dokręciłem..i do końca dnia nic się nie odkręciło:D Korbą ani suportem się nie przejmuje bo to starocie, korbę wybije potem młotkiem, nawet jakbym miał uszkodzić jej gniazdo, w ostateczności mogę nawet uciąć oś suportu:D
Jednemu problemu zaradziłem. Pojawił się drugi. Pękła mi guma z przodu. Doprowadziłem rower na bazę, wytargałem dętkę spod gumy, znalazłem dziurę, która podstępnie wypuszczała powietrze na zewnątrz dętki, załatałem, napomponowałem, okazało się,ze jest druga dziura, też załatałem, napompowalem...ok,powietrze nie schodzi. Stara opona out, wsadziłem nową schwalbe marathon, kupioną w pn i czekającą na montaż. Opona nie chciała w żaden sposób wejść na obręcz, musiałem wpychać ją łyżkami...i stało się to czego się obawałem, przyciąłem dętkę łyżką. Dętka znowu na zewnątrz, łatanie, pompowanie itd. Drugie podejście udało się sukcesem, ale nieźle się namęczyłem, żeby założyć gumę.
Co do przygód na drodze to na krupniczej dwa razy wpadłem w poślizg, ale w porę podparłem się nogą. Leży tam kopny śnieg..bezpośrednio na lodzie.
Ponadto wpadłem dwa-trzy raz w tory przykryte śniegiem, na szczęście przy małych prędkościach i również obyło się bez wywrotki.
Dzisiaj mało kilometrów bo do pracy dojeżdżam wraz z rowerem tramwajem bo męczy mnie masakryczny kac. Wracam natomiast nocnym bo jestem wykończony po wyrypie, która miała miejsce w pracy.
Rano jest jeździ się jeszcze całkiem dobrze, nieco wolno - ok 20km/h żeby móc zahamować w każdej chwili. Pomimo niedużej prędkości i tak wpadam w jedną babką a właściwie to ona wchodzi mi prosto pod koła i pomimo zahamowania obydwoma hamplami rower sunie po śniegu niczym sanki i tratuje kobiecinę, która zresztą słusznie mnie przeprasza za wejście mi pod koło.
Około 16.30 zaczyna się zamieć śnieżna, która trwa już do końca dnia. Jeszcze nie widziałem, żeby śniegu przybywało w takim tempie. Momentalnie wszystko jest pokryte warstwą śniegu. Ruch w centrum Krakowa sparaliżowany, wszędzie korki. Tramwaje stoją bo zwrotnice są zasypane śniegiem i nie da się ich przestawić. Drogi poblokowane samochodami, nie sposób jeździć między nimi bo porobiły się takie muldy na drodze, że nie da się przez nie przebić. Chodniki zbyt zasypane, żeby po nich jeździć szybciej niż iść. W efekcie dużą część kilometrów robię dziś prowadząc rower i przedzierając się przez zaspy. Gdzie tylko mogę próbuje jechać na rowerze, ale często kończy się to fiaskiem. Kilka razy wpadam w ukryte pod śniegiem tory, na szczęście bezupadkowo bo profilaktycznie wolno jechałem. Po śniegu jeżdżę na siedząco, dzięki temu dociskane tylne koło łapie przyczepność. Przednie V brejki znikają gdzieś pod kulami śniegu, obręcz oblepiona śniegiem wygląda jakby była 4-komorowa, a piasta wraz z śnieżną otuliną robi się większa od piasty Rolhoffa. Między błotnikiem a oponą momentami zbiera się tyle śniegu, że ciężko jest ruszyć.
Najcięższy z dotychczasowych dni w tej pracy. Ostatniej zimy ani razu nie było takiego dnia, żeby nagle tyle nasypało śniegu i drogi były nieprzejezdne. Rower prowadziłem tylko czasem w małych, bocznych uliczkach osiedlowych..a nie jak dziś wzdłuż Dietla, od starowiślnej aż do stradomskiej..