Chciałem załatwić kilka spraw, ale oczywiście poczta była zamknięta, kaletnik też i sklep budowlany tyż nieczynny. Ale za to przewentylowałem chociaż płuca.
Kolanko rano nasmarowałem naproxenem i pojechałem spokojnym tempem do pracy. Pomimo rekreacyjnej jazdy kolano nieco pobolewało w ciagu dnia i obawiałem się, że nie dam rady jeździć do końca dnia. W wolnych chwilach wcierałem w nie kolejne małe dawki naproxenu. Pod wieczór ból zupełni ustąpił, nie wiem czy to za sprawą naproxenu, który zlikwidował stan zapalny, tudzież sam ból czy za sprawą rozruszania...w każdym razie do domu wracam bez bólu, choć profilaktycznie bez szaleństwa. Tempeatura rano wynosi minus 12 stopni i nieco mi zimnawo w twarz na początku, ale potem przyzwyczajam się. W ciągu dnia tempriczer się podnosi do minus 5, późnym wieczorem jest około majnys osiem. Jeździ się fajnie, drogi są suche, gdzie niegdzie leży lód, ale nie szklisty, tylko taki o niejednorodnej budowie pomieszany z błotem, więc nie taki śliski. Zamówień sporo.
Dzisiaj do pracy jadę stosunkowo spokojnie, żeby nie przeciążać kolana. Niestety daje mi ono we znaki podczas ruszania oraz przy silniejszym naciskaniu na pedały, szybka i agresywna jazda jest wiec wykluczona. Odpada też jazda na stojąco, wtedy kolano odzywa się najmocniej. Tak więc jeżdżę sobie spokojnie niczym dziewczyna wracającą z targu i wioząca jabłka w koszyku nad przednim kołem. W sumie przez większość dnia jest w miarę ok i dopiero o 21 kolano nagle zaczyna mocno nawalać, boli jak diabli podczas pedałowania. Wciągam dwie pixy przeciwbólowe, smaruje kolano naproxenem, zaciskam zęby i wyjeżdżam jeszcze dwa razy z placówki z wyjazdami. Do domu wracam żółwim tempem, droga wydaje się wydłużać przede mną i zaczynam się zastanawiać czy kiedykolwiek dojadę do swojego mieszkania i poczuje ciepło grzejnika i herbaty. Licznik wskazuje 15km/h...ale dzięki temu kolano daje radę. Nieco przemarzam bo pedałuje ledwo co. Gdy wracam do domu sprawdzam temperaturę powietrza na zewnątrz: -12 stopni. Home, sweet home:) Wpis dodany, teraz idę się dokuśtykać do lodówki po śledzie i piwo:D PS Odkryłem pewne zniszczenia w rowerze po tym feralnym upadku: przesunięta w lewo kiera i przecięta cała owijka na prawym byczym rogu:/ Ustawienie kiery się poprawi, z owijką gorzej.
Rano po kilku h snu i z saharą w ustach wstaję pospiesznie i jadę do lekarza(nie z kolanem). Kręcę spokojnie bo kolano się nieco odzywa, ale przy nie dużym nacisku jest dość ok. Jadę rekreacyjnie ok 22km/h. Jazda działa na mnie odświeżająco. Od lekarza też postanawiam wrocić rowerem, chwilami jadę 25km/h ale staram się jak najmniej męczyć kolano.
Rano jadę do pracy z prędkością 30km/h i w pewnym momencie po wjechaniu w kałużę wyprzedzam rower przelatując nad kierownicą i niefortunnie lądując na lewe kolana..Jadący za mną bus na szczęście zdąża się zatrzymać. Zbieram rower z drogi i schodzę na chodnik. Mostek mam przekręcony, łańcuch spadł, przytarła się mocno prawa rękawiczka, spodnie snowboardowe okazały się wystarczająco mocno. Czuje ból w kolanie, ale postanawiam jechać, po rozgrzaniu go jadę dość normalnie. Jednak na pierwszym kursie w pracy okazuje się,że ból jest zbyt duży a moje tempo jazdy niezadowalające. Rezygnuje z pracy i biorę wolne na następne dwa dni:/ Jadę do kumpla i topimy smutki w znanym powszechnie środku znieczulającym.
Rano była chlapa, w nocy większość śniegu stopniała pozostawiając strumyki wody, które ciągle były zasilane pozostałościami śniegu. Do późnego południa mrzało, padał topniejący śnieg z deszczem, ale nie było to jakoś specjalnie upierdliwe. Temperatura przyjemna, jeździło się w sumie fajnie. Jedynie wiatr wiejący z północnego zachodu dał we znaki i trzeba było się z nim zmagać, ale czasem i uskrzydlał. Niestety plecak na pizzę ma to do siebie, że stanowi sporą powierzchnię płaską, która tworzy dość duży opór powietrza, więc ogólnie wiatr nie jest naszym sojusznikiem. Późnym wieczorem/nocą zaczyna pruszyć delikatnie śnieg. Gdy wracam domu to im bliżej jestem swojego lokum tym bardziej są wyścielone drogi białym puchem. Ruch w pracy przeciętny jak na zimę. Ale kilosów nawet coś tam się uzbierało:)
Dzisiaj panowały nieco cięższe warunki niż ostatnio, a to za sprawą dość mocnego wiatru oraz niższej temperatury, która spowodowała powstanie gdzieniegdzie ślizgawek. Tym razem bylem uzbrojony w moje goglo-okulary i wiatr ze śniegiem nie był mi straszny. Jedynie w drodze do pracy wiatr czołowy dał mi mocniej we znaki spowolniając jazdę i zmrażając twarz. Potem było już ok. Singiel sprawował się wyśmienicie, wyregulowałem już hamulec i jak na szosowe hamulce to hamują całkiem nieźle. W singlu czuć rasową szosę podczas jazdy, dobrze przyśpiesza się na nim i dobrze rozpędza na stojąco. W drodze powrotnej ścigam się z nocnym na całej dlugości trasy - od dworca do placu centralnego, do mety dojeżdżamy równo. Podczas zmagania się z tym przeciwnikiem rozbujałem się do 40km/h, ale kadencja była już stanowczo za duża. Natomiast do 33km/h jest w sam raz. Bycze rogi to rewelacyjne rozwiązanie, pomimo krótkiej kiery dobrze się skręca bo ręce zazwyczaj mam na rogach co poprawia chwyt i manewrowanie, ponadto krótki mostek przyspiesza skręcanie. Z kierą 40mm śmigam między samochodami aż miło - Bajka! Teraz rozumiem kurierów. Poza tym bycze rogi są bardzo wygodne, chyba lepsze od zwykłych rogów. Niestety przednia guma mocno się ślizga na zakrętach...będę musiał kupić jednak schwalbe marathon winter. Dziś widziałem jak znajomy kurier wyrżnął orła na zakręcie na płycie rynku głównego..właśnie kiedy rozmyślałem o śliskiej nawierzchni. Jego efektowny upadek utwierdził mnie w decyzji o zakupie kolcowanej gumy na przód. Foto limonki zamieszczę jak tylko będę miał chwilę. Może jutro.
Dzisiaj mój singiel odbył swoją pierwszą prawdziwą jazdę. Wcześniej zdarzyło mu się jedynie dwukrotnie chwilę pozwiedzać okolice mojego osiedla w celu sprawdzenia poprawności działania wszystkich części. Dopiero dzisiaj przeszedł prawdziwy test w boju! I muszę przyznać, że spisał się świetnie...pomimo pewnych mankamentów, które się pojawiły. Po pierwsze w drodze do pracy przedni hamulec(szosowy starego typu) zaczął mi nierówno odbijać i jednym klockiem ocierał o rawkę. W dwóch serwisach nie umieli tego naprawić od ręki, potem w pracy się z tym uporałem, ale problem powrócił, ale przynajmniej już wiem jak go ustawić. Większość dnia jeździłem z ocerającym klockiem, ale przy mokrej, ośnieżonej obręcze..to znikomy opór toczenia. Drugim psikusem jaki mi spłatała moja limonka to zablokowanie się jednego z pedałów, coś się chyba dostało do środka, bo wątpie, żeby nagle łożyska się posypały. Nie spodziewałem się tego po tych pedałach bo dostałem je w komplecie ze starą korbą szosową sixstara(52z), która nie nosiła śladów zużycia...wyglądało to na komplet. W każdym razie pedał podmieniłem i limoneczka hula dalej:D Przełożenie mam 2,6 ( stosunek ilości zębów z przodu do il. zębów z tyłu) i muszę przyznać, ze był to strzał w dziesiątkę - między ludźmi przy 10km/h jedzie się ok a na prostej 30-eczką leci się w sam raz. Powyżej 30, bliżej 35km/h zaczynam już nieco młynkować. Czyli uzyskałem potrzebne mi do pracy optimum. Rusza się też w miarę przyzwoicie, bez stawania na pedałach. Oczywiście nie obyło się bez zlośliwych komentarzy ze strony współpracowników z dominium odnośnie fioletowo-zielonej kolorystyki mojego singla, padły hasła typu: " Czy zielony był w promocji?" oraz " że to bardzo męskie kolory" ;) Mi się tam podoba, rower miał być oldschoolowy i charakterystyczny i taki też jest:) Z pewnością w Kraku drugiego w takich kolorach nie ma:P Co do samej jazdy to śmigało się dzisiaj przyjemniaście, temperaturka koło zera, a więc oddychało się dobrze, zimne powietrze nie dmuchało w twarz i nie było lodowisk. W sam raz na szybsze pośmiganie, czego efektem jest calkiem ładny dystans:) Ubrany byłem tylko w krotką koszulkę, bawełnianą bluzę średniej grubości i jesienną kurtkę z podszyciem polarowym. Zestaw sprawdził się wyśmienicie, nie zapociłem się jak nieraz się zdarzało przy niższych temp. i grubszej odzieży. Wieczorem pojawiła się zamieć - brakło mi dzisiaj moich okularów, ale kaptur i mrużenie oczu załatwiły sprawę. Ruch był dzisiaj duży a wieczorem nawet bardzo duży. Oby tak było częsciej bo i kilosów i kapuchy będzie więcej:) W końcu udało się zrobić zimowe 80km :D A już się bałem, że ciągle na koniec dnia będę widział na liczniku 50-60km..
Dzisiaj nieco mrzało. Agonia mojego MTB trwa, korby pomimo moich porannych napraw nadal się odkręcają. Jutro przeprowadzę kapitalny remont tego drania. Ogólnie czeka mnie wymiana napędu, tylnego hampla, tuning amora i zaplecenie koło na nowej piaście po uprzednim rozpleceniu starego. Jutro mam nadzieję zdążyć z napędem i hamplem. Podmiana piasty poczeka do sb. A..i jeszcze zwężenie kiery, cobym między ludźmi i autami łatwiej się mieścił.
Dzisiaj przyszła odwilż, temperatura nieco powyżej zera, śnieg powoli topniał zwilżając drogi, na szczęście na tyle niewiele, że nie było chlapy. Po ślizgawkach nie ma śladu. Jeździło się bardzo przyjemnie, ale niestety ruch w pracy był niewielki i nie pośmigałem zbytnio. Mikołaja, który by wyglądał wiarygodnie nie udało mi się spotkać, poznałem natomiast kilka miłych elfic :) Wkręciłem nowe śruby w suport, ale i tak nie chcą trzymać korb, które się wyślizgały w miejscu mocowania, na nic zdało się kombinowanie z podkładkami, klinami itd. Może jutro z rana wsadzę nowy napęd cały, ale obawiam się,że mogę rozkręcić bajka i nie zdążę go poskładać przed pracą:]
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)