Kraków. Dzisiaj w miarę sucho więc zdycodywałem się ponownie dosiąść szosy. Temperatura bliska zeru, więc gdziniegdzie czaiły się zamrożone kałuże - jechałem więc ostrożnie. Dzień raczej bezwietrzny. Do rynku poleciałem drogą - Ul. Jana Pawła II, udało mi się utrzymywać stałe 35km/h. Miałem szczęście bo światła zatrzymały mnie tylko dwa razy. Wyprzedzam dwa tramwaje. Jakby to nie była niedziela pewnie minąłbym 3:) Na rynku załatwiłem jedną sprawę i skoczyłem na błonia machnąć kilka pętelek. Staram się utrzymywać równe tempo 33km/h, niezależnie od tego z której strony błoni jestem( z prawej jest lekko pod górę, z lewej w dół). Zaliczam kilka okrążeń i bulwarami zasuwam do domu, huty. Na bulwarach w okolicy wawelu ludź na ludziu, niedzielno-święteczni spacerowicze wszędzie. Lawiruje między nimi. Potem już luźno. W czasie powrotu jadę 30km/h. Na odcinku od m1 do placu centralnego 3 razy wyprzedzam autobus 163 i ostatecznie zostawiam go w końcu z tyłu. Widzę zdziwione mine dresików siedzących w środku. Uśmiecham się do siebie wewnątrz:D Przejażdzka miła i przyjemna.
Wykorzystałem istnie wiosenną pogodę drugiego dnia świąt i dosiadłem swoją kolażówkę. Wcześniej udało mi się pomyślnie zamontować licnzik, więc w końcu mogłem poraz pierwszy śledzić prędkości jakimi się poruszałem. Byłem bardzo ciekawy czy poczuje dużą różnice pomiędzy trekkingiem na cienkich gumach a rasową kolażówką. Ledwo wyjechałem z domu i już na pierwszej prostej na liczniku pojawiało się prawie bez wysiłku 37-38km/h. Byłem w szoku bo na treku zazwyczaj jeździłem z prędkością 25-30km:] Gdy dojechałem do pierwszego zakrętu o 180 stopni, wszystko pojąłem. Wcześniej miałem wiatr w plecy, który teraz ostro wiał mi w twarz umożliwiając poruszanie się 24km/h. Machnąłem jedno dwa kółka wokół zalewu nowohuckiego, przez podjazd pod hutę sendzimira pojechałem na ulicę petofiego(mały podjazd na os.stoki) a potem skoczyłem bulwarami na rynek. Na trasie jadąc pod wiatr miałem około 22-26 na liczniku. Pokręciłem się nieco po rynku, pooglądałem kramiki i zdecydowałem się wrócić. Leciutko leciałem sobie 35km/h mając podmuch w plecy. I tak wróciłem do domu. Pogoda śliczna, wręcz słoneczna, tylko wiatr bardzo silny. Kilka razy boczne podmuchy dośc mocno mną targnęły. Do postępów należy zaliczyć to, że już wiem już znalazłem swoją pozycję dla rąk na baranku tak, żeby dłonie nie bolały. Nabieram też właściwej techniki przy hamowaniu(uginanie ramion). Na prostych rękach ledwo co sięgam klamek i nie uzyskuje dostatecznej siły hamowania. Gdy uginam ramiona podczas hamowania to jest znacznie lepiej. Narazie ciężko mi się wypowiedzieć na temat różnic w prędkościach trekkinga i kolarzówki - muszę pojeździć w bezwietrzny dzień. Może jutro się uda.
Rozwożąc pizzę po śródmieściu Krakowa. Temperatura przyjemna, po wcześniejszych ujemnych wydawało się być całkiem ciepło. Nawet polar okazał się zbędny, wystarczyła koszulka termoaktywna i kurtka z membraną. Po części to pewnie też zasługa dość dużego tempa, które narzuciłem. Poruszanie po mieście coraz lepiej mi wychodzi, z każdym razem w pracy kojarzę więcej ulic i sposobów najkrótszego dojazdu do nich. Do postępów można zaliczyć to,że jadąc z bazy na grodzkiej zamiast przepychać się przez zapchaną i diablo śliską szewską chcąc dostać sie na karmeelicką zjeżdzam w dół franciszkańską, jadę kawałek straszewskiego i wbijam tam w karmelicką. Omijam i rynek(z wszędobylskimi ludźmi włażącymi pod koła) oraz paskudnie śliską szewską. Niedługo będę po śródmieściu jeździł z zamkniętymi oczami:)
Rozwążąc pizzę na rowerze. Diabelnie ślisko gdzieniegdzie. Na rynku zalega kopny śnieg, takie błoto pośniegowe które bywa bardzo śliskie. Sama płyta rynka też dość sliska. Najgorsza jest Szewska na której znajduje się mega śliski wypolerowany bruk. Dodatkowo jeszcze leżą tam stare tory w które łatwo wpaść lawirując między pieszymi. Zimno do zniesienia, nie dało mi zbytnio w kość.
W pracy, przy rozwożeniu pizzy. Ślisko, zaliczyłem dwa upadki - jeden na płycie rynku głównego i jeden na piłsudzkiego kiedy wpadłem przednim kołem w tory, których nie zauważyłem bo były zasypane śniegi. Wieczorem śnieg pruszył cały czas, chociaż deliketnie. Nawierzchnie były jednak ślizkie, więc jeździłem ostrożnie. Na szczęście nie wiało i dzięki temu zimno nie było zbyt uciążliwe pomimo ujemnej temp wynoszącej - 6 stopni.
Dziś odebrałem moją ukochaną. Tę, która w najbliższym czasie będzie najbliższa memu sercu. Polubiłem ją od samego początku bo lubi ostrą jazdę, używa dobrych gum, nie miewa migren i zawsze pozwala się ujeżdzać. Mowa o mojej nowo nabytej kolarzówce. Wreszcie zgadałem się z Kubą Sikorskim(www.sikorskibtch.pl) i pojechałem na trekkingi odebrać mojego nowego połykacza kilometrów, którego z kolei zostawiłem u niego na podmianę w celu zaplecenia nowej piasty deore, w starej kulki csię powycierały. Przy okazji chciałem kupić nowy licznik, ale podekscytowany nowym nabytkiem w rezultacie zostawiłem go u Kuby na stole o czym kapnąłem się dopiero w domu, więc dawaj z powrotem hop na kolarzówkę i kolejne 10 km z powrotem do Waćpana Kuby. Oczywiście się rozpadało i pierwszy raz dosiadając kolarzówkę od razu miałem zaprawę w postaci jazdy w deszczu. W sumie przyczepność wydawała się dość dobra, nie ma wielkiej różnicy między moimi opona w trekkingu(1.2 cala = 32mm) a tymi tutaj, które chyba mają 23 mm szerokości. To co zwróciło moją uwagę to duża lekkość roweru, do której muszę się przyzwyczaić w jeździe na stojąco bo mi narazie strasznie chwieje bajkiem na lewo i prawo oraz słabsza siła hamulców niż w avidach mojego trekkinga. Choć i technike przyciskania klamek miałem złą na początku, musiałem znaleźć dobry chwyt i potem było dużo lepiej. Narazie licznika nie zamontowałem jeszcze, ale wydaje mi się,że na prostej przemieszczałem się coś ok 35km/h. Ogólne wrażenia super, rama wielkościowo bardzo dobrze dopasowana, przerzuty chodzą prawidłowo, rowerek hula aż miło:) Tyle z pierwszej jazdy na kolarzówce:)
Ania, moja ex, prosiła aby podrzucić jej kilka moich ciuchów do pracy, potrzebnych jej do przedstawienia, oczywiście stwierdziłem,że MPKiem tłuc się nie będę tylko się przewietrze i wskoczyłem na rower. W dwie strony wyszło 12 km a że już i tak byłem cały ubabrany od deszczu i błocka to stwierdziłem,że machnę kilka kółek wokół zalewu nowohuckiego i dokręcę chociaż do tych 20 km. Nad zalewem właściciele psów i ich pupile oraz jedna para. W sumie przyjemny spokój, poza kałużami wypełnionymi zdradliwymi, śliskimi małymi liściami z drzew, które tylko niecnie czekały,żeby pozbawić mój rower stabilności. Na jednym z zakretów jeden z owych liści przystąpił nawet do ataku, ale moje przednie koło szybko złapało przyczepność na bardziej przyjaznym asfalcie. Tak to jest jak się ma gumy 1.2 w trekkingu. Chociaż ostatnio i na MTB wyciąłem orła na mokrym bruku a wcale agresywnie nie jechałem. Dobra, idę spać. Jutro wielki dzień bo jadę odebrać złożoną dla mnie, częściowo na używanych i nowych częściach kolarzówkę. Kupować kolarzówkę na zimę...to trzeba być takim krejzolem jak ja:) Ciekawy jestem o ile szybsza okaże się od mojego "sportowego" trekkinga:) Ciao
Rower i przygoda to moje dwa największe zamiłowania. Z tych dwóch pasji zrodziła się jedna - turystyka rowerowa. Dojedziesz wszędzie, zatrzymasz się wszędzie i nie jesteś niczym ograniczony. Doznajesz, doświadczasz i odczuwasz całą naturę, piękno widoków, szmer potoku, szum liści i łopot bocianich skrzydeł. Wszędzie możesz przystanąć, porozmawiać z miejscowymi, zaczerpnąć języka, dowiedzieć się coś ciekawego, nauczyć się coś przydatnego czy też po prostu poznać daną kulturę i lokalne zwyczaje.
Rower to wolność i ogromne możliwości. Rower to też wyzwanie. I dlatego jeżdzę:)