Wycieczka do Miechowa i z powrotem.
Czwartek, 21 kwietnia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Pozamiastowe jedniodniowe
Rano po odsprzątaniu chałupy i wciągnięciu jajecznicy na szynce oraz wyjrzeniu za okno stwierdzam, że pogoda jest idealna na rower. Kilkanaście minut po jedenastej dosiadam mojego rumaka i kieruje się w stronę grębałowa, dalej przez prusy i dojazdów do luborzycy w której skręcam z głównej drogi w lewo, na północ w kierunku marszowca. Droga od samego początku i poprzez większość trasy jest pagórkowata. Jadę średniej jakości drogami, trochu mną telepie, w duchu dziękuje losowi, że nie mam sztucznej szczęki jeszcze bo bym ją mógł zgubić, ale jadę za to w całkowitym spokoju, bez żadnych samochodów obok, w dość dużej ciszy mąconej głównej szumem wiatru i w otoczeniu bezkresnych pól. Bardzo przyjemnie mi się jedzie i od razu postanawiam, że na pewno jeszcze wrócę na tę trasę. Planowo miałem przejechać wiejskimi drogami z Luborzycy do Słomnik...ale jadę sobie beztrosko podziwiając okolice i w Łuczycach skręcam w lewo, zamiast w prawo i trafiam do Sieborowic, w których znajduje się bardzo ładny, odnowiony dworek, w którym obecnie mieści się dom dziecka. W parku otaczającym dworek kwitnie kilka pięknych drzew i ogólnie jest tam bardzo ładnie. Pomylenie trasy wychodzi mi zatem na dobre. Cykam kilka udanych kadrów i jadę dalej, bez nawracania. Jeszcze gorszymi drogami niż wcześniej, ale za to jakże spokojnymi dojeżdżam do Michałowic. Tam wbijam na krajową siódemką i lecę nią do Słomnik, gdzie robię pierwszy postój(37km), zjadam włoskiego loda, wypijam tymbarka i jadę do Miechowa. Miła ekspedientka przestrzega mnie, że aż do Miechowa, czyli ok 16km będzie głównie pod górę. Mówię,że to świetnie bo z powrotem będzie z góry i ruszam:) Asfalt jest dobry, korzystam momemtami z lemondki, którą coraz bardziej lubię. W Miechowie oglądam tamtejszą Bazylikę i idę poszukać czegoś do szamania, moją uwagę przyciąga pomalowana w reklamowe graffiti fast-foodowa ciężarówka, w której kupuje się syfbuły z paki. Zamawiam hot doga i w gratisie otrzymuje piękny uśmiech bardzo życzliwej pani sprzedawczyni. Notabene gdzieś w moim wieku;) Na budziku mam lekko ponad 50km, czyli już wiem, że plan machnięcia seteczki zostanie zrealizowany. Wypijam łyk wody i wskakuje na mojego rumaka, gnam w stronę powrotną. Faktycznie do Słomnik jest bardziej w dół, niż w górę, teraz odczuwam tę różnicę wysokości wyraźniej niż jadąc w kierunku przeciwnym, jadę więc cały czas grubo ponad 30km/h. W pewnym momencie składam się na lemondce, ale gdy prędkość przekracza 50km/h dochodzę do wniosku,że przydałoby się jednak mieć możliwość hamowania i wykonuje ryzykowny manewr zmiany chwytu na normalny, rowerem nieco mi zachwiało, ale udało się. Zaraz za Słomnikami podjeżdżam na serpentynie pod najostrzejszy podjaździk w całym dniu, ale tragedii nie ma, wyjeżdżam na przełożeniu 2/4. Potem jest to w dół to w górę i tak prawie aż pod sam Kraków, gdzie sama końcówka, chyba od węgrzc jest w dół. Na Alei 29-listopada odbijam w kuźnicy kołłątajowskiej i jadę do kumpla, załapuje się na zupę cebulową z grzankami, która okazuje się całkiem dobra oraz na misę frytek. Zakładamy folię na ogrodzenie,żeby podglądacze mieli utrudnione zadanie i wracam do domu pod wiatr.
Wieczorem odkrywam,że słonko przyrumieniło mi pyska i ramiona:)
Wieczorem odkrywam,że słonko przyrumieniło mi pyska i ramiona:)