Wystrzałowa limonka wystrzela mnie w kosmos.
Dzisiaj rano niewielki ruch. A może i nie taki mały, ale było za dużo dostawców na zmianie, więc nie wyjeżdżałem zbyt często w trasę. Potem kilku zostało puszczonych do domu, trochę się przeludniło i można było więcej poszaleć za kierownicą. Wczesnym popołudniem zaczyna mrzyć, bardzo mnie to cieszy bo zakładam,że dzięki temu wzmoże się ruch. Ale nadal jest kicha. Rusza się dopiero wieczorem.
Całe miasto zostaje pochłonięte przez mgłę, początkowo zamglone miasto przypomina mi Los Angeles z nocnych scen filmowych z napadami, potem widok wszechobecnej kojarzy mi się z obrazami z horrorów typu "Mgła" itd. W końcu mgła jest tak gęsta, że można oddychając równocześnie pić. Jakby mi stanęła fujara to pewnie bym nie dojrzał jej końca w tej mgle. Po omacku odnajduję kierownicę i jeżdżę:) Jest tajemniczo i mistycznie. Rynek prezentuje się pięknie, co chwila zza mgły wyłaniają się podświetlone poświąteczne dekoracje, których światło rozpływa się w kroplach mgły. Bajkowo. Żałuję,że nie mam przy sobie aparatu. Zamglony i równocześnie podświetlony Wawel wydaję się niemalże baśniowy. Wytwarza się taki klimat, że gdybym nagle nieopatrznie wjechał w gęstszą warstwę mgły i nagle sobie uświadomił,że jadę drogą mleczną i unoszę się ponad miastem to bym się scpecjalnie nie zdziwił. No dobra..koniec tych wymysłów mojej romantycznej i rąbniętej głowy ^^
W drodze powrotnej z pracy zarzucam sobie słuchawy na uszy bo stwierdzam,że jak w tej nieprzeniknionej mgle ma mnie rąbnąć auto i zabić to niech śmierć przyjdzie nieoczekiwanie i bez uprzedzenia. Załącza się mi rytmiczny house w tempo którego mi się świetnie pedałuje. Przypominają mi się treningi spinningu na które chodziłem dwa lata temu w zimie. W sumie przede mną nic nie widzę poza mgłą, wiec jadę prawie jak w miejscu na sali..muza jest niesamowita. Zatracam się w rytmie i równym, jednostajnym oddechu i pedałowaniu. Jest świetnie. Zastanawiam się czy nie podokręcać jakichś kilometrów w nocy, może nad zalewem nowohuckim. I oczywiście moją sielankę musi coś przerwać bo przecież było za pięknie, nieprawda? :/ Zasłuchany w muzykę i zatracany w rytmicznym pedałowaniu..tracę uwagę, wjeżdżam w kałużę która oczywiście kryje wielką, je****, głęboką dziurę, nie zdążam zareagować i zostaje wystrzelony jak z procy ponad rower. Szybuje niczym Superman, ale niestety nie udaje mi się wylądować telemarkiem jak Adaś, wzamian spadam na łokieć i prawe udo. Zaraz po tym obok mnie staje z piskiem opon i wyskakują goście gotowi zeskrobać mnie z asfaltu. Szybko podrywam się na nogi i stwierdzam,że nic mi nie jest, więc wsiadają zdziwieni z powrotem do auta i odjeżdżają. W ich spojrzeniach odczytuje przekonanie,że jestem pijany i znieczulony...Pierwsze co to mając przeczucie spoglądam na moje snowboardowe spodnie..i oczywiście przedarły się. Szlag by to trafił. Jak tak dalej pójdzie to nadadzą się tylko do zmywania podlogi:/ Szkoda mi ich dość mocno. Przypomina się dowcip o Szkocie, który idzie ulicą niosą w kieszeni spodni wino...przewraca się i macając się po spodnich czuje coś mokrego..po czym wznosi oczy ku niebu i mówi: " Boże spraw aby to była krew"
Moje zachowanie było dość podobne.
Kolejnym efektem upadku jest pogłębienie bruzdy w łokciu będącej śladem po tamtegorocznym wypadku. Zaczynam się zastanawiać czy dożyję starości:/
Po raz drugi(!) przecinam owijkę na prawym rogu:/ Gdy to zauważam, krew mnie zalewa. Owijki już nie mam, będę musiał to przecięcie zakleić taśmą lepiącą.
Tylna lampka roztrzaskała się doszczętnie, jej elementy są wszędzie, tak jak i baterie. Nie ma nawet co zbierać tych kawałków plastiku.
Resztę obrażeń i zniszczeń pewnie poznam jutro.
Do mieszkania wchodzę po schodach kuśtykajac niczym starzec, któremu skradziono laskę.
Rozmyślam nad napisaniem do amerykańskich twórców słowników synonimów i antonimów propozycji aby w najwnowszym wydaniu umieścili taką oto równość:
OFF Road = Polish Road.
PRzy takim stanie dróg, kupno roweru downhillowego na miasto powinno być dofinansowywane przez urząd miasta, tudzież państwo czy UE. Amen.