Przedsylwestrowa jazda upadkowo-poślizgowa ^^
Najpierw rano jakaś babka na rowerze wyjechała mi nagle z boku zmuszając mnie do ostrego hamowania, bo sama oczywiście nie była na tyle przytomna, żeby zareagować. Przednie koło momentalnie zblokowałem, ale mokra płyta rynku głównego była na tyle śliska, że rower zamiast stanąć dęba, posunął się do przodu, by następnie przechylić się w bok i położyć na ziemi, umożliwiając mi przeskoczenie go i zrobienie kilku kroków w biegu do przodu by wytracić pęd. W sumie nie wiedziałem,że jestem zdolny do takich akrobacji jak wyskakiwanie z jadącego roweru, ale okazało się,że mam świetny instynkt samozachowawczy.
Drugim wesołym zdarzeniem było pośliźnięcie się na klatce schodowej na mokrych schodach i gwałtowne, niekontrolowane przysiadnięcie dupą na nich. Echo po klatce poszło niczym po uderzeniu w bęben. Potem rozległ się jedynie mój jęk bólu. W miarę szybko się podniosłem i zacząłem schodzić w dół...bo stwierdziłem,że ból będzie mniejszy jak będę się ruszał zamiast zdychać. Nawet zadziałało..mam nadzieję,że jutro rano kość ogonowa nie będzie nawalać bo dziś w sumie niewiele ją czuje.
Kolejną przygodę i to bardzo nieprzyjemną miałem znowu na rynku, tym razem jej sprawcą był jakiś zmatolony pacan. Leciałem sobie prosto, przez prawie pustą drogę przed kościołem mariackim, więc ciąłem około 30km/h, przede mną szedł jedynie w poprzek jakiś koleś. Ów idiota gdy mnie spostrzegł, znieruchomiał i zastygł w bezruchu, stając mi dokładnie na drodze i blokując przejazd. Ludzie niestety często zachowują się w ten irracjonalny sposób gdy widzą jadącego rowerzysty:/ Gdyby szli dalej w swoją stronę ja miałbym całą masę miejsca, żeby przejechać a tak stoją i tarasują mi drogę stając się żywą tarczą. Przy tej prędkości wykonanie skrętu na mokrej kostce brukowej równa się z prze szorowaniem twarzą po niej a takiego make'up-u wolałem sobie oszczędzić na sylwka, zacisnąłem więc klamki hamulca i zwolniłem na tyle aby spokojnie wykonać manewr wymijania tego stojącego pachołka-matołka. Gdy przejeżdżałem obok niego jadąc ok. 10km/h kolo rzucał jakimś mięsem, ale stwierdziłem,że nie będę się wdawał w kłótnię z jakimś imbecylem i olałem temat, gdy ten nagle gdy już go prawie ominąłem uderzył mój plecak z pizzami w środku. W tym momencie miarka się przebrała, zawróciłem gwałtownie i podbiłem do gościa, z mordy wyglądał na 35-40 lat i od razu było widać,że to typowy burak, taki ham z budowy albo z pola. Zacząłem się bluzgać z tym jełopem i podniósł mi ciśnienie do tego stopnia,żę już miałem zejść z roweru i nie licząc się z tym,że byłem w pracy i z firmowym plecakiem, po prostu podejść do niego i mu dobrze przyładować w ten pyskaty, bucowaty ryj. Na szczęście całą sytuację widział przejeżdżający obok na ostrym kole chłopak w płaszczu(ukłon w jego stronę) i zawrócił i też naskoczył na tego typa, przez co się nieco uspokoiłem i odpuściłem. Po szybkiej i ostrej wymianie argumentów odjeżdżam w swoim kierunku rzucając beszty na typa na odchodne. Niedość, że typ zablokował mi drogę stając jak zahipnotyzowany osioł to jeszcze pieprznął mi plecak w podziękowaniu,że go wyminąłem zamiast stratować skoro zastawił mi bezmyślnie przejazd. Imbecyl, debil i mongoł.
Wieczorem, gdy ciąłem sławkowską, miałem okazję drugi raz tego dnia przetestować nabytą rano umiejetność wyskakiwania z jadącego roweru, tym razem za sprawą taryfy, która wyjechała ze świętego Tomasza, z mojej lewej strony. Syt. podobna jak wcześniej, rozpędzony rower pomimo zblokowanego przedniego koła sunie do przodu, po czym obniża się upadając, ja go przeskakuje niczym płotek na zawodach i podbiegam kawałek do przodu. Upadajacy rower robi nieco hałasu. Taryfa staje w miejscu, w sumie na tyle skutecznie,że mogłem spokojnie przejechać..ale to były ułamki sekundy kiedy się to rozegrało.
Jacyś studenci idący obok zatroskani podbiegają i pytają czy nic mi nie jest, w odpowiedzi rzucam zawadiacko " E spoko, to standardowa akcja" czym wywołuje u nich wybuch śmiechu. Zaczynam żałować,że nie mam nagranego żadnego z tych moich popisowych skoków - ciekaw jestem jak to wygląda w zwolnieniu i jak ja właściwie przelatuje przez ten rower..to jakaś instyktowna reakcja organizmu.
Z rzeczy mniej wypadkowych a bardziej finansowych to wyłapałem dzisiaj nieco sporych tipów, klienci byli jacyś hojni - czyżby sylwestrowy nastrój już im się udzielił?:) Dostałem 4 ładne tipy, raz 12, raz 10, raz 9 i raz 8 zeta, czyli właściwie 4 dyszki od tylko 4 klientów:D Zazwyczaj do kieszeni wpadają tipy po 2-3 zeta, taki napiwek bliższy 10-cium zlotych zdarza się przeważnie raz na dzień..Standardowych tipów też nie brakowało, wiec na koniec dnia uzbierała się całkiem przyjemna sumka, którą na pewno spożytkuje zaopatrując się na jutrzejszego sylwka. Spędzę go w pubie z open barem,wiec alku ani szamy nie zabraknie, ale rozgrzewkowo można coś wcześniej chlapnąć.
Dzisiejszy dzień, poza incydentem z tym baranem, był bardzo pozytywny i przyjemny, pomimo,że czułem się marnie to dopisywał mi humor, klienci byli w imprezowych nastrojach, można było z nimi pożartować i pogadać, trafiłem też na kilku " ziomów" z którymi była niezła beka. Dostałem też noworocznego buziaka od jednej klientki i masę życzeń szczęśliwego nowego roku. Jedna babka mi życzyła lepszej pracy, żebym nie musiał rozwozić pizzy na takim mrozie, hehe :D
Było fajnie a teraz trza brać prysznic, opróżnić lodówkę, napisać kilka głupich zdań na fejsbooku i iść chrapać, żeby mieć jutro siłę na 6h jazdy z plackami i wieczorno-całonocno-poranną libację :D
Szczęśliwego, nowego roku Bikerzy ;) Niech Wam się kółka kręcą prosto i szybko.