Świąteczna jazda z pizzą :)
Niedziela, 26 grudnia 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Miasto
W drodze do pracy piździ mi zimnym wiatrem w gębuchnę, na nic się zdaje chowanie łba pod kapturem i bandamką, wietrzysko zmraża mi twarz i z zastygniętą w jednej minie twarzy dojeżdżam do pracy, po drodze żałując, że nie przesmarowałem japy kremem. Po dwóch dniach grzania zadka w domu i grzania się od środka różnymi trunkami, jazda przy minus 5 stopni stanowi dla mnie początkowo umiarkowaną przyjemność.
W pracy ruch niewielki, mało jest takich osób, którym już w drugi dzień pokończyły się karpie, pierogi, barszcze i ciasta. O dziwo, zdarzają się jednak i tacy. A może to jacyś maniacy fast-foodów, którzy na dłuższą metę nie mogą się obejść bez kupnego gotowego jedzenia..kto ich tam wie. W każdym razie ruch był większy niż się spodziewałem a i pracy na placówce było sporo po świątecznej przerwie na leniuchowanie. Śnigu tyle co kot napłakał, lodu jeszcze mniej, pewnie by nawet do drinka nie wystarczyło. Ulice suche, jeździło się dobrze.
W drodze powrotnej odmarzają mi palce już na początku pedałowania, robię postój, ale okazuje się,że w plecaku nie mam dodatkowych rękawiczek, zazwyczaj ubieranych na dojazdy i powroty z pracy(na dłuższe odcinki) i muszę się pogodzić z brakiem czucia w palcach. Im bliżej home tym większy ból w palcach, zaczynam trzymać kierę naprzemiennie jedną dłonią a drugą wpycham pod pachę pierwszej ręki żeby ją odrobinę ogrzać. Daje to niewielki efekt, więc zaciskam zęby, łapię kierę oburącz i dociskam pedał do asfaltu mając nadzieję,że jak rozgrzeje cały organizm to i krązenie w palcach się pobudzi.
Do domu wracam z rozpalonym i spoconym czołem....i zamarzniętymi skostniałymi palcami. Z trudnem wyciągam klucze i otwieram drzwi do klatki. Po wejściu do mieszkania czuje jakby mi ktoś piłował palce tępym brzeszczotem, wsadzam je pod gorącą parującą wodę...i po chwili przychodzi ulga. Palce odratowane! Obyło się bez amputacji ;)
Jak na taki dzień to nawet sporo kilosów się uzbierało, obawiałem się,że będzie mizerniej. Dystans zadowalający.
W pracy ruch niewielki, mało jest takich osób, którym już w drugi dzień pokończyły się karpie, pierogi, barszcze i ciasta. O dziwo, zdarzają się jednak i tacy. A może to jacyś maniacy fast-foodów, którzy na dłuższą metę nie mogą się obejść bez kupnego gotowego jedzenia..kto ich tam wie. W każdym razie ruch był większy niż się spodziewałem a i pracy na placówce było sporo po świątecznej przerwie na leniuchowanie. Śnigu tyle co kot napłakał, lodu jeszcze mniej, pewnie by nawet do drinka nie wystarczyło. Ulice suche, jeździło się dobrze.
W drodze powrotnej odmarzają mi palce już na początku pedałowania, robię postój, ale okazuje się,że w plecaku nie mam dodatkowych rękawiczek, zazwyczaj ubieranych na dojazdy i powroty z pracy(na dłuższe odcinki) i muszę się pogodzić z brakiem czucia w palcach. Im bliżej home tym większy ból w palcach, zaczynam trzymać kierę naprzemiennie jedną dłonią a drugą wpycham pod pachę pierwszej ręki żeby ją odrobinę ogrzać. Daje to niewielki efekt, więc zaciskam zęby, łapię kierę oburącz i dociskam pedał do asfaltu mając nadzieję,że jak rozgrzeje cały organizm to i krązenie w palcach się pobudzi.
Do domu wracam z rozpalonym i spoconym czołem....i zamarzniętymi skostniałymi palcami. Z trudnem wyciągam klucze i otwieram drzwi do klatki. Po wejściu do mieszkania czuje jakby mi ktoś piłował palce tępym brzeszczotem, wsadzam je pod gorącą parującą wodę...i po chwili przychodzi ulga. Palce odratowane! Obyło się bez amputacji ;)
Jak na taki dzień to nawet sporo kilosów się uzbierało, obawiałem się,że będzie mizerniej. Dystans zadowalający.