VI Dzień Wyprawy(Darłówko - Chlewnica)
Niedziela, 8 sierpnia 2010
· Komentarze(0)
Z Darłówka jedziemy do Darłowa, rzucamy okiem na zamek książąt pomorskich, potem kierujemy się do sentymentalnej dla mnie miejscowości - Jarosławca, do którego jeździliśmy często z rodzicami jak byłem mały. Jedziemy pod Latarnię, Dominika wdrapuje się na górę, ja pilnując rowerów wdaję się w rozmowę z rowerowym małżeństem z Bielska, którzy są zdziwieni płaskością pomorza:) Mają porządne górskie bajki którym się przyglądam. Jedynie obręcze Alexrims budzą moje zastrzeżenia - do XC wydają się za słabe, reszta rowerów wypas.
ODwiedzam ośrodek do którego zawsze jeździłem: "Bałtyk". Okazuje się,że nie ma w nim już drewnianego zamku który był uwielbiany przez wszystkie dzieci, toczyły się tam zawsze wojny na szyszki, niejedno oko wtedy ucierpiało:) Zamek został zdemontowany bo zaczął butwieć..szkoda. Wielka szkoda. Napotykam wicekierownika Stefana, który przyjaźni się z moim Ojcem Chrzestnym, który nadal jeździ tam co roku - mam go pozdrowić.
Potem jedziemy do Ustki, zaliczamy tradycyjnie latarnie i rozmawiam z panem ze sklepu z bursztynami który planuje odbyć wyprawę do Santiago de Compostela, którą miałem okazję przejechać. Udzielam mu wskazówek i zostawiam nr tel w razie dodatkowych pytań.
Następnie lecimy na południe do Słupska, gdzie odbijamy na wschód w stronę Lęborka. Powoli robi się ciemno, więc zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Przy jednym z 5 gospodarstw w wiosce Chlewnica stoi opustoszała murowana szopa. Wchodzę na posesję, walę w drzwi i pytam czy możemy się tam przespać. Otrzymujemy permission na kimę za domem. Stawiamy namiot, rozpalam małe ognisko,obkładam je cegłami i przykrywam znalezioną nieopodal blachą z okręgłym wycięciem, tworząc kuchenkę. Z otworu wydobywają się jęzory ognia, stawiam tam menażkę i pichcę spaghetti. Zajadamy się ze smakiem. Co prawda mam butlę z gazem...ale lubię poczuć się trapersko. Spokoju nie dają nam niesamowicie natrętne koty. Zjadą kromkę chleba i wafla ryżowego.
ODwiedzam ośrodek do którego zawsze jeździłem: "Bałtyk". Okazuje się,że nie ma w nim już drewnianego zamku który był uwielbiany przez wszystkie dzieci, toczyły się tam zawsze wojny na szyszki, niejedno oko wtedy ucierpiało:) Zamek został zdemontowany bo zaczął butwieć..szkoda. Wielka szkoda. Napotykam wicekierownika Stefana, który przyjaźni się z moim Ojcem Chrzestnym, który nadal jeździ tam co roku - mam go pozdrowić.
Potem jedziemy do Ustki, zaliczamy tradycyjnie latarnie i rozmawiam z panem ze sklepu z bursztynami który planuje odbyć wyprawę do Santiago de Compostela, którą miałem okazję przejechać. Udzielam mu wskazówek i zostawiam nr tel w razie dodatkowych pytań.
Następnie lecimy na południe do Słupska, gdzie odbijamy na wschód w stronę Lęborka. Powoli robi się ciemno, więc zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Przy jednym z 5 gospodarstw w wiosce Chlewnica stoi opustoszała murowana szopa. Wchodzę na posesję, walę w drzwi i pytam czy możemy się tam przespać. Otrzymujemy permission na kimę za domem. Stawiamy namiot, rozpalam małe ognisko,obkładam je cegłami i przykrywam znalezioną nieopodal blachą z okręgłym wycięciem, tworząc kuchenkę. Z otworu wydobywają się jęzory ognia, stawiam tam menażkę i pichcę spaghetti. Zajadamy się ze smakiem. Co prawda mam butlę z gazem...ale lubię poczuć się trapersko. Spokoju nie dają nam niesamowicie natrętne koty. Zjadą kromkę chleba i wafla ryżowego.