W pracy
To był ciężki dzień. Właśnie siedzę w domu, przed chwilą do niego wróciłem i mam totalnie dość. Boli mnie ręka..a czemu to zaraz napiszę.
Od rana z nieba leciał zmrożony deszcz, który niczym tysiące igiełek uderzał w twarz. Oczy miałem zabezpieczone okularami ale kominiarki nie ubierałem bo nie chce mi się jej ściągać za każdym razem przed kontaktem z klientem. Poza deszczem dokuczliwy był też silny wiatr, który wiejąc często czołowo wykończył mnie dzisiaj. Pod wieczór ociepliło się nieco i zamiast drobnego gradu po prostu kropiło. W efekcie całe ubranie nasiąkało i nasiąkało, ale na szczęście ani spodnie ani kurtka pomimo,że znacznie zwiększyły swoją masę to nie przepuściły wody. Niestety buty puściły i woda wesoło mi w nich chlupała gdzieś od 19 do 24. Przydałyby się butki z membraną. Pod wiecżór znów się ochłodziło i cała zebrana woda na drogach i chodnikach zamieniła się w szklankę o czym przekonałem się tańcząc na rowerze na jednym przejściu dla pieszych. Z pomocą przyszedł mi okrągły słup reklamowy z którym miałem okazję się zderzyć kończąc w ten sposób moje popisowe ewolucje na lodzie. Gdyby nie on, możliwe,że skończyło by się gorzej.
Pomimo trudnych warunków pogodowych ustanowiłem dzisiaj swój nowy rekord ilości kursów i tym samym drugi raz z rzędu wyrobiłem najwyższą dzienną ilośc dostaw:) To niezły wynik, szczególnie,że jeszcze słabo znam rejony śródmieścia po których się poruszam w porównaniu do starych wyjadaczy, którzy każdą drogę i każdy numer bloku znają na pamięć. Wracałem więc z pracy podbudowany...aż do zakrętu z basztowej w lubicz, na którym na obloconych torach straciłem panowanie nad rowerem i z pełnym impetem wyrżnąłem w ozdobne metalowe balustradki na chodniku. O dziwo nic mnie bardzo nie bolało...poza lekkim bólem w łokciu i całej ręce, który narastał podczas powrotu do domu i teraz staje się coraz bardziej uciążliwy. Całe szczęście, że nic nie złamałem..jeszcze ułamek sekundy przed samym upadkiem, gdy już wiedziałem,że upadek jest nieunikniony przez głowę przelciała mi błyskawiczna myśl: "Obym nic tylko nie złamał" I na szczęście wyszedłem z tego poślizgu bez szwanku, ale mma solidną przestrogę na przyszłość!
Następnie dwa tiry przejechały niebezpiecznie szybko i blisko mnie, obryzując mnie sporą ilością wody. Do tego cały czas wiał mi podczas powrotu do domu frontowy silny wiatr...i ledwo co jechałem. Jakby tego było mało, już nieźle wykończonego, pod moim własnym blokiem...zatrzymała mnie policja i przeprowadziła ze mną krótki wywiad. Prawdopodobnie myśleli,że wracam po pijaku z imprezy na rowerze. Gdy usłyszeli,że rozwożę pizzę rowerem, powiedzieli tylko ze współczuciem..."W taką pogodę...To jedź Pan już do domu" i mnie puścili:]
I dotarłem i idę teraz spać, jest 1.30 w nocy a jutro, znaczy dzisiaj na 14 znowu. Oby ręka rano nie bolała bardzo:/